7.12.2006

Hermessence Ambre Narguille

Początkowo pachnie jak jabłecznik, w którym właśnie rozpoczął się proces fermentacji - apetycznie i troszkę już dekadencko, jakby ktoś go nasączył alkoholem i wyciągiem z pestek wiśni (to zapach cyjanku). Właśnie tak pachną owoce, kiedy zaczynają się rozkładać - jeszcze nie są kwaśne, ale już lekko musujące. Mam skojarzenie z dwutlenkiem węgla - jest bezwonny, ale właśnie taki ciepły, znaczący pierwszą fazę rozkładu. Potem czuję też subtelną smużkę przypalonego karmelu.
Jest to pierwszy zapach z nazwy ambrowy, który zdecydownie mi się nie podoba. Nie rozumiem idei. Po pierwsze: nie czuję ambry. Po drugie i ostatnie: jest zbyt kuchenny na dziwadło i zbyt dziwny na coś smakowitego. Nieudany eksperyment kulinarny. Być może nieudany tylko na patelni mojej dziwnej skóry.

4.12.2006

druga połowa listopada

jak już pisałam, przez ten czas testowałam ambry. przyznać musze, że żmudny to proces i naprawdę ciężko zdecydować się na tę najlepszą. jedyny prawdziwy zawód dotyczył Ambre Soie Armani Prive, ale o tym też już wspominalam. niezbyt ciekawa wydaje mi się też Ambra L'Occitane. poza tymi właścwie wszystkie inne mają dużo do zaoferowania i każdą świetnie się nosi. jakaś tendencja? może. L'Ambre Extreme l'Artisan zyskiwała w miarę jak jej ubywało i jakoś czuję, że będę do niej tęsknić i skończy sę na zakupie niewielkiej flaszki. Ambre Sultan nie jest zaś aż taka "wielka" by nie sprawdzała się świetnie na imprezie.
myślę, że przed świętami będę miała faworytę. co niestety nie oznacza, że ograniczę się do jednego ambrowego zapachu. dochodze do wniosku, że wolę mieć kilka zapachów z ulubionej kategorii niż po jednym z każdej.

dominujący zapach: chyba wciąż L LL, choć pod koniec tego okresu zdarzały mi się coraz częstsze zdrady.

nowe nabytki: Zagorsk CdG. póki co czeka na swój czas. świadomość, że go mam, jest przemiła.
poza tym spore dekanty paru innych trudno dostępnych zapachów, ale o tym w przyszłości.

rozstania: Le Feu i Oblique RWD. jakoś bez żalu.

największe odkrycie: Cuir Otoman Perfum d'Empire. początek ocierający się o koszmar, potem robi się przyjemnie, ale wciąż bardzo nietuzinkowo.

ocalał: Flowerbomb. nie mam pomysłu, kiedy go nosić, Lolita biję go na głowę słodkością i stężeniem pozytywnych wibracji w mililitrze płynu, ale ta buteleczka! nie mogę wyrzucic takiego granatu.

come back: Dune. tak dla przypomnienia, choć jego pora już minęła. właściwie nie ma co komentować, to mój evergreen. aż się prosi, żeby poświęcić mu cały artykuł :)

odrzuty: sporo tego jak na dwa tygodnie.
Mandragore AG, paskudny świeżuch
, dawo nic mnie tak nie zmierziło. jakie czary, jakie zioła, jaka magia? cytyna i już. próbkę oddam w dobre ręce.
wspomniany już Dianthus Etro. mogli się bardziej wysilić z pierwszym typowo kobiecym zapachem.
Hypnotic Poison. właśnie mam na sobie i mnie mdli i dławi. jak ja mogłam to nosić? to już druga taka historia, po pierwszej pozbylam się flakonu (i po roku wróciłam do niego jak pies z podkulonym ogonem). co nie zmienia faktu, że i teraz chętnie się go pozbędę. w końcu jest w perfumeriach, w razie tęsknoty wystarczy pół godziny i znów sa na półce.

1.12.2006

Etro Dianthus

goździk, goździk, goździk. upiornie trwały, męczący, dobijający się brutalnie do nosa. CdG Carnation nie dość, że było pierwsze, to jest znacznie przyjemniejsze - ma więcej charakteru, odrobinkę migocze. Dianthus tylko wczepia się w skórę i z niej nie schodzi, promieniuje bezlitośnie niczym spora bryła uranu. kładziesz się spać z myślą, że oto nadszedł kres tej męczarni, rano już nie pamiętasz o wczorajszych przeżyciach, i nagle pod prysznicem znów napada cię goździk, który uwiązł gdzieś w zakamarkach szyi.
najgorsze, że zostało mi jeszcze trochę w próbce. i co ja z trym zrobię? wylać na suszki?

waniliowo

o wanilii w nowościach i nie tylko.

królową wanilii w tegorocznych nowinkach jest zdecydowanie L Lolita Lempicka. zapach z niezmiernym charakterem, daje potężnego pozytywnego kopa. jeśli Cię nie zemdli to pokochasz. imo pachnie jak słodkie ciacho z odrobiną cynamonu. na niektórych osobach ujawnia słoną, intrygującą nutę - ja tego nie czuję. jest to zdecydowanie mój tegoroczny faworyt, najlepsza nowość, mam ochotę nosić ją dzień w dzień i w zasadzie rzadko się przed tym powstrzymuję. flakon tak kiczowaty, że aż cudny. voila:



oprócz tego z nowości:
Ralph Lauren Ralph Hot (wdzięczny, bardzo słodko-świeży, z nuta mleczno-kawową, aczkolwiek trochę płaski, jak to amerykanin. ale może się podobać)


Miracle Forever Lancome


i bardzo podobny do niego Allure Sensuelle Chanel (i właśnie ten jest imo jednak ładniejszy, głębszy, szlachetniejszy, nawet miałam przez chwilkę i tęsknie...)


Victor&Rolf Flowerbomb - niby bez wanilii, ale imo waniliowo-watocukrzany i troche jak słodka herbata. flakonik taki fajny, że nie mogę się z nim rozstać.


trochu mniej waniliowe ale imo słodkie i warte przetestowania są [b]Belle en Rykiel[/b] i Femme de Mont Blanc - naprawdę udane kompozycje.
te nowości polecam.

teraz te inne, też waniliowe ;)
Lancome Hypnose - budyń waniliowy z bananem
Kenzo Amour - taki bezpieczny, trochę bez wyrazu
eee
a teraz zestaw waniliowy z różnych lat:
Hypnotic Poison i Addict Dior (ten ostatni wręcz wali wanilią)
Burberry Brit Red - słodkie ciacho z rabarbarem
Sephora Brown - wanilia z orzechem laskowym, prosty, słodki, wdzięczny zapach
Jil Sander Sensations - łagodny, waniliowo-mleczny
Chopard Wish, Mira-Bai a przede wszystkim Casmir - to jest czysta wanilia, ale niektórzy zarzucają mu syntetyczność
Hanae Mori Butterfly - ta wanilia jest tylko dla najwytrwalszych...
Cartier Must
Estee Lauder Intuition z nutką kardamonu, niestety dość nietrwały

No i jeszcze z trudniej dostępnych:
Serge Lutens Un Bois Vanille - przepiękna wanilia, mroczna!
Maître Parfumeur & Gantier 'Or des Indes'
La Maison de la Vanille - cała marka zajmująca się wanilią:
http://www.osmoz.com/encyclo/marques/parfums_fiche.asp?ID=1540&CATEGORIE=PARFUM&LANGUE=en
miałam dwa pierwsze zapachy, drugi jest powalający, coś jak Angel ale czysta, kuchenna słodycz bez nutki rozkładu i przypalenia - odjazd!
dużo wanilii robi też Comptoire Sud de Pacifique, nie wiem, może jest w bezcłówkach? oni z kolei robią wariacje pt wanilia plus coś :)
Laura Mercier Ambre Passion - rozpływałam się nad nią niedawno, oprócz wanilii jedna z lepszych ambr na rynku.


no i jeszcze nieśmiertelne Vanilla Fields ;)
i Vanilla Musk :)

21.11.2006

zawężam się

Od kilku dni gdy zaglądam do koszyka, kusi mnie tylko ta jego strona zapełniona niszowcami – kadzidła, herbaty, smoki no i L (mimo przerażającej na pierwszy niuch słodkości - świetnie się nosi, dodaje wigoru, w tajemniczy sposób nie mdli)... Flowerbomb się kurzy, RWD (adieu), Poisony też jakoś nie moga się przebić. I Belle de Minuit, i Le Feu (chyba też bye bye), i Escada Collection, i NU Edp, nawet Lutensy i Scenty. Dziwne to i do mnie niepodobne, ale z drugiej strony pocieszające, w końcu nadeszła pora czystki.

Poza tym otworzyłam Black Cashmere. Nie mogłam się zdecydować na ten krok, bałąm się, że dawne zauroczenie nie wróci, że na trwałe go sobie obrzydziłam w ciąży... a to by była niepowetowana strata. Ale nie. Jest świetnie.

w poszukiwaniu ambry doskonałej...

A co do ambry – póki co przetestowałam 4 i zdecydowanie faworytem jest Ambre Sultan SL. Gruba, bogata, wielowątkowa, zachwycająca. Ambre Soie to przy niej zwyczajny cienkusz. Dziś porównywałam tę ostatnią do Scenta, i rzeczywiście podobne są niesamowicie. Scent jest mocniejszy, nieco bardziej roślinny i kwiatowy (jaśminowa herbata), AS bardziej eteryczna. Ponownie – nie rozumiem zachwytów. Ambra w Ambre Soie oddana jest wiernie, świetlista, przestrzenna, jakby owocowa – ale naprawdę nie jest to żadne mistrzostwo, nie w moim rozumieniu przynajmniej.

Także do testów porównawczych pozostała mi Prada - domyślam się, że wypadnie słabo, za to jest bardzo komfortowa w noszeniu. Ambre Russe - niby porównywałam z Ambre Extreme, ale za mało się na tym skupiałam. no i ambra L'Occitane. Czyli jeszcze sporo przede mną.

Armani Prive Bois d'Encens

Zawód na całej linii. Spodziewałam się fajerwerków, ideału, cuda. Chciałam znowu poczuć kościół św. Mikołaja w minutę po wejściu ojca Zioło na mszę o 10 w niedzielę... ale to chyba pieśń przeszłości, doskonałość mieszcząca się w mojej głowie. Bo skoro BdE nie potrafi temu sprostać, to co? Przecież to zapach wychwalany pod niebiosa na wszystkich specjalistycznych forach i blogach. Tymczasem dla mnie jest jedynie poprawny. Świetnie oddaje kadzidło, nie wpada w przykre, stęchłe niuanse. Ale ja potrzebuję zapachu uduchowionego, przenikającego do serca jak modlitwa ptaka, który przysiadł na chwilę u stóp witraża, który jednym dźwiękiem potrafił oddać bożą miłość do świata lepiej niż tysiąc słów błogosławionego kapłana. Lekkiego, ciepłego i ciemnego jak pióro szybujące spod gotyckiego sklepienia.

11.11.2006

straszliwie konieczny update

po którym i tak będę zapóxniona, ale nie aż tak.


31.10.

le baiser du dragon, zaskakująco świetnie się go nosi. Ogrzewa podmuchem gorącym jak ogień.

01.11.

Marc Jacobs Parfum Essence, myślałam, że białe, cmentarne kwiaty będą pasować do tego dnia, ale tylko się zmęczyłam. Za zimny, za kwiatowy, zbyt jednostajny.

02.11.

Coco Chanel EdT. Przyjemnie otula w pierwszy śnieżny dzień tej jesieni.

03.11.

Na powitanie dziewczyn na zjeździe – Avignon CdG. O dziwo pachniał super, nie męczył, gdzieś zniknęła nuta zleżałej szmaty.

04.11.

W ten ponury listopadowy dzień z radością i dużymi oczekiwaniami sięgnęłam po J’ose Jose Eisenberg. Zawód na całej linii! Nie rozumiem, co mi się tak w nim podobało, kiedy testowałam go na nadgarstku, wtedy pachniał słodko, optymistycznie i soczyście, teraz płytko, mdląco, mydlanie. Nie mam pojęcia, co się stało, może trefna próbka? Robiona, może coś we fiolce było i z wymieszania wyszedł ten koszmarek? Prawie zepsuł mi spacer w upojnym powietrzu przy tężniach. Szybko zmyłam mydłka i zaaplikowałam – no właśnie, nie pamiętam co.

05.11.

znów Avignon. Spodobał się Agacie, dopytywała co to (nie skojarzyła, że kadzidło, ale jak jej powiedziałam, to pamiętała, że tak samo pachniałam przy przyjeździe).

Niestety w Malborku nie prowadziłam zapisków i nie pamiętam, ale generalnie usiłowałam zużyć próbki.

Przedwczoraj chyba Prada mnie otaczała – fajna, może nawet dwa dni z rzędu ją nosiłam. I to ona mnie natchnęła do znalezienia najpiękniejszej ambry – do spółki z Kaśką.

Generalnie pierwsze dni listopada upłynęły - znów - pod znakiem poznawania i oswajania kadzidła.

29.10.2006

Sequel

Świat perfum pełen jest w ostatnich latach sequeli. Jest to zapewne wyrazem ogólnej tendencji w kulturze konsumpcyjnej – znane sprzedaje się dobrze, więc coś, co już odniosło sukces musi być wyciśnięte do kropli ostatniej. Efekty takiej polityki są, podobnie zresztą jak w kinie – mówiąc oględnie – najczęściej opłakane. Możliwe są 4 scenariusze (kolejność nieprzypadkowa, zgodna z malejącym prawdopodobieństwem wystąpienia zjawiska):

  1. stworzenie kiepskiego sequela z kiepskiego „klasyka” (od razu przepraszam wszystich fanów zapachów uznawanych przeze mnie za kiepskie, uznajmy że do tej kategorii wchodzą też wszystkie "średnie)
  2. stworzenie kiepskiego sequela z dobrego „klasyka”
  3. stworzenie dobrego sequela z dobrego „klasyka”
  4. stworzenie dobrego sequela z kiepskiego „klasyka”.


Kategoria pierwsza jest najpełniejsza, ponieważ zapachy, które warto w taki sposób odświeżać, to najczęściej tak zwane bestsellery, przeboje skomponowane na potrzeby szerokiej publiczności, a więc najczęściej nijakie (oczywiście zdarzają się perełki, ale nie o nich tu). Pierwszym przykładem jaki przychodzi mi do głowy jest Miracle Lancome i jego liczne mutacje, w których ciężko się już połapać (oprócz modyfikacji polegających na podrasowaniu nut zapachowych i zmianie wyglądu zewnętrznego zdarzają się też edycje, w których inna jest jedynie butelka i zmodyfikowana nazwa Miracle). Inny kiepski sequel to Red Delicious DKNY – druga i oby ostatnia połówka niezbyt udanego nowojorskiego jabłka.

Drugi scenariusz jest również dość prawdopodobny i niestety chyba najsmutniejszy – mnie boli, kiedy z czegoś kojarzącego się niezwykle pozytywnie wydobywa się paskudę, odziera się zapach z czaru i przemiłych wspomnień. Myślę tu oczywiście o limitowankach Escady, tych z początków tej tradycji właściwie nie znam lub nie pamiętam – poza jedną. Que Viva Escada, była moja w wakacje 1997 roku i spędziłyśmy razem cudowne chwile. A potem rozpoczął się zjazd po równi pochyłej. Lily Chic – okropieństwo, ale przynajmniej jakieś takie charakterystyczne. A później nastąpiło szaleństwo w postaci serii Sexy Grafitti – Island Kiss – Ibiza Hippie – Rockin’Rio – Pacyfic Paradise. Nie pamiętam, kto pierwszy wystąpił z koncepcją, że Escada ma duży gar pełen rozpuszczonych landryn i co roku limitowanki są napełniane właśnie w nim, oczywiście po wcześniejszej niezbędnej acz kosmetycznej raczej modyfikacji tajemniczego płynu w piekielnym kotle... Po latach koncepcja wydaje się coraz bardziej słuszna. No broni się sama po prostu. Ciekawe, na ile tego gara starczy, mam nadzieję, że jak najkrócej.

Dobre z dobrego to już rzadkość. Niełatwo zrobić coś, co nie będzie takie jak oryginał, ale w sposób oczywisty będzie do niego nawiązywać, wnosząc dodatkowo coś nowego, i do tego jeszcze będzie miało w sobie to „coś”, co sprawia, że zapach się zapamiętuje. O jednym z takich cudów już w blogu pisałam – to Shalimar i jego młodsza siostra Light. Dobre są reinterpretacje klasycznych Hermesów: Rouge, Caleche, 24 Faubourg... Hot Couture w wersji EdT z akcentem położonym na maliny, bez dymności EdP.

Ostatnia kategoria jest dla mnie trochę niejednoznaczna. Tu niekoniecznie chodzi o to, że klasyk był kiepski, a raczej o to, że dziecko przerosło rodzica. Tak jest w przypadku Allure i Allure Sensuelle – ten drugi mnie zachwycił, podczas gdy pierwszy przerażał, przynosił pecha. Najbardziej pasuje mi tu para Addict-Addict Eau Fraiche. Klasyka nie cierpiałam, do czasu poznania odświeżonej wody – jej urok jest tak silny, że opromienił nawet starszego brata, którego dzięki Eau Fraiche doceniłam i polubiłam. Co ciekawe Addict należy również do drugiej kategorii – z niezłego klasyka stworzono bowiem Addict 2, który z pierwszą wersją nie ma chyba nic wspólnego poza nazwą.

Kusi nie jeszcze dorzucić do tej logicznej klasyfikacji coś, co logiczne absolutnie nie jest, a mianowicie prequel. To co jest możliwe w kinie, w świecie zapachów wydaje się nie do pomyślenia, a jednak... nie mogę przestać myśleć o niektórych zapachach jako o rzeczywistych ojcach i matkach gatunku. Nie mam wątpliwości, że Chaos jest (a raczej był) prequelem do Black Casmere, i tu chronologia jest zachowana. Ale już w wypadku Prady – nie, bo to właśnie wersja „Intense” powstała równolegle z Pradą klasyczną, ale marketingowo pozostająca w jej cieniu, wydaje mi się prawdziwą podstawą, początkiem, korzeniem tej linii.

Ciekawie tez wypada eksperyment z patrzeniem na linie zapachów w perspektywy czasu. Jak to ładnie ujęła Taje - taka retrospektywa zapachowa a rebours. I znów pojawia się Que Viva Escada, która w 1997 roku była po prostu uroczą, radosną limitowanką, a po latach jest czymś znacznie więcej. Nie tylko można ją podziwiać na tle nieudacznych młodszych sióstr, z odległości kilku lat rozumiem ją też jako niepokojące preludium do tego, co nastąpiło później. OdbiórAngela również zmienia się, kiedy spojrzeć na niego poprzez kwiatowe wersje. Dla mnie nagle zrobił się mniej straszny.

podsumowanie tygodnia

Tydzień upłynął mi pod znakiem zmagań z kadzidłami. No bo oczywistym jest, że kocham ten zapach, ale gdy przychodzi co do czego często czuję zawód, bo nic nie może dorównać zapachowi kościoła Świętego Mikołaja przy wejściu ojca Zioło z rubinową różą w dłoni... Chyba przyjdzie mi się z tym pogodzić. Niemniej oswajanie poszło dobrze, od kiedy wmówiłam sobie, że wyraźnie czuję lilie podoba mi się Passage d'Enfer, utwierdziłam się w przekonaniu o pięknie Messe de Minuit, próbowałam bez skutku wyczuć smużkę dymu w Dzongkha - i bez żalu dałam jej ulecieć. No i wybrałam ulubionego kadzidłowca - to zdecydowanie Zagorsk. Może dlatego, że czuję tam bardziej dym drzewny niż surowe kadzidło.

Zapach tygodnia
O palmę pierwszeństwa walczyły ze sobą w tym tygodniu L Lempicka i T42 l'A. Nie umiem wyłonić zwycięzcy, więc niech będzie po połowie - T42 idealne na wieczór i noc, rozgrzewa, budzi zmysły ale i spokojnie kołysze, jest takie przyjacielskie. L znakomicie sprawdza się w dzień, optymistyczne i pełne energii.
Zawód tygodnia
Dzongkha. Pisałam już o niej, może to niesprawiedliwy sąd, właściwie to na pewno, ale ma być subiektywnie. Kompletnie rozminął się z moimi oczekiwaniami, więc choc obiektywnie jest zupełnie niezwykły, skreślam.
Największe zaskoczenie
Stella in Two Peony. Pierwsza Stella, którą mogłabym nosić. Całkiem przyjemnie się nam spacerowało.
Testy
Sander Style - podobają mi się , mają pazura jak Amarige plus dużo trawiastej świeżości.
Musc Villoresi - troszkę szyprowy, dzięki czemu nie jest mdły
Patchouly Villoresi - niesamowicie kamforowa, higieniczna paczula, potem wychodzi piwniczne
tchnienie - fajna :) ale czy do noszenia?
Belle en Rykiel - ciekawy zapach, ciekawy flakon, ale test na tyle wstępny, że wiem tylko, że mi się podoba.
Rumeur Lanvin - zapach z papierka zapowiadał się interesująco, na mojej skórze - wielka porażka, płaskie cytrusowe mydło z szyprem. Wielka szkoda, bo flakonik odjechany i niesamowity, chciałabym takie cacko. I bardzo "alienowata" czcionka liter.


Najlepsza premiera
MontBlanc Femm
e- łagodniejsza i mniej przyprawowa forma Kenzo Jungle! bardzo fajna.

23.10.2006

L'Artisan Dzongkha

Dzongkha to trzeci po Un Bois Farine i Timbuktu zapach z serii "podróżniczej" l'Artisana, podobnie jak poprzedni stworzony przez perfumiarza-podróżnika Bertranda Duchaufoura. Perfumy inspirowane Butanem, małym królestwem zagubionym w Himalajach, a konkretnie wonią kamieni i kadzidła obecną w świątyniach zwanych Dzongami.

Nuty: piwonia, liczii, kardamon, herbata z mlekiem, wetiwer, kadzidło, indyjska trawa papirusowa, cedr, skóra, irys.

Jakkolwiek zapach jest niezwykle wielotwarzowy, jego głównym sztandarem jest zdecydowanie irys - obecny od samego początku do końca, mieniący się, jasny, zarazem przejmująco głęboki akord. Czasem dławiący, aż boli gardło, miejscami wręcz organiczny. Dzongkha otwiera się niezwykle gwałtownie, leci do góry, prosto w nozdrza, jak dymy kadzidła, które tu są raczej nośnikiem - głównie bijącego w nos kardamonu - a nie składnikiem. Z irysem przepleciony jest cedr, dający całości ostrawe miejscami, drzewne tchnienie. Nie umiem wyodrębnić woni liczii i piwonii w głowie, ale niewątpliwie całości towarzyszy jakiś akord roślinny, na mojej skórze najwyraźniej zdominowany przez irysa. Spod spodu dość wcześnie prześwitują akordy skóry, ale hen daleko, z głębi, jak miękka podkładka. Rzeczywiście w Dzonce czuję kamienie, ale nie zimne, jak w wielu kadzidlanych zapachach inspirowanych europejskimi świątyniami, ale nagrzane przez kontynentalne, azjatyckie słońce. W tym rozumieniu jest bardzo ziemista, kamienista, dosadna. Dla przeciwwagi chyba dołożono bardzo wyraźną nutę mleka, która łagodzi to nieco kanciaste wrażenie. Ktoś kiedyś porównywał Timbuktu do robaków w tłustej glebie i jeśli te perfumy są do siebie podobne (a podobno są) to zaczynam to rozumieć.
Całość widze jako gruby, ciemnobrązowy materiał ze śliską, chłodną podszewką, to wszechobecny, przenikający akord irysa tak schładza całość. Dzongkha to jasny zapach żywych, ciepłych kamieni, jakby zatopionych w wiecznej modlitwie, niemal słyszę cichutkie, ciągłe "ommmmmmm".
Skojarzenia? Mnogie. To ze starymi Guerlainami nie jest oczywiste, ale nie jest też przypadkowe, charakteryzuje je podobna głębia, jakby wyciszenie myśli. Z uwagi na mleczność widzę powinowactwo z Le Feu i London Bruberry. W ogóle Dzongkha jest bardzo bogata w znaczenia, co chwilę wychodzi z niej coś nowego. Podsumowując - nieziemski zapach, a może raczej "nietutejszy", należący do zupełnie innego świata. Nigdy nie wąchałam niczego podobnego, to pewne.
Przy okazji zapoznałam się z nową, siedmiograniastą butelką i opakowaniem. Nowy flakon ustępuje staremu urodą, jest cieższy, zwalistszy, jakby przekombinowany? No i ten śrubowy korek. Wszystko podoba mi się mniej, oprócz samej ciężkości korka - uwielbiam ciężkie korki.

Dzongkha została zakwalifikowana do kategorii uniseks. W Polsce dostępna w sieci perfumerii Quality.

19.10.2006

nielubiane?

Są takie nuty, których w perfumach nie znoszę - mniej lub bardziej. Myślałam ostatnio, które to, w jakiej kolejności się objawiały i właściwie - o co mi chodzi? Czemu tak właściwie ich nie toleruję?

Po pierwsze: róża. Może dlatego, że to królowa kwiatów, a za kwiatami, mówiąc eufemistycznie, nie przepadam? Ma należne jej pierwsze miejsce. Niemal zawsze brzmi kwaśno, zbyt pudrowo i sztucznie. I jest to ewidentnie sprawka mojej skóry, bo ten sam różany zapach wąchany z kogoś innego może być poematem delikatności - na mnie zawsze wyjdzie z niego brzydki zwierz. Absolutnym jak dotąd wyjątkiem jest Safran Troublant l'Artisan, w którym - być może za sprawą szafranu - róża nadaje się do przełknięcia, ba! jest całkiem smakowita.
Róży niewiele ustępują inne kwiaty. Weźmy na przykład pannę konwalię - znajduje moją akceptację w jedynie dwóch zapachach: Envy Gucci i wiosennym Annayake (w którym zresztą jako składnik nie występuje, ale wyraźnie ją tam wyczuwam). Nie są to jednak typowo konwaliowe perfumy, zawierają tylko drobny element tych kwiatków, uroczych skądinąd. No właśnie, jak to możliwe, że woń tak lubiana w naturze (każdej wiosny kupuję sobie bukiecik, i to niejeden), w perfumach tak zawodzi, jest tak potworna? Nieumiejętność odwzorowania perfekcji? Być może miejsce konwalii jest w ogrodzie, bo na mojej skórze błyskawicznie gasną, więdną, gniją.
Kolejnym koszmarkiem jest jaśmin. Chyba żaden inny składnik nie potrafi być tak namolny i trupi jak ta delikatna gwiazdka. Przeraża mnie w Alienie i pewnie stu innych kompozycjach. Knebluje, osacza, śni się w koszmarach. Jednocześnie zachwyca chłodnym tchnieniem w jednej jedynej formie: Pure Poison Dior.
Neroli to kolejny bohater tego odcinka. Dławiącą mocą dorównuje jaśminowi, jest niemożebnie mdły i oble słodki. Tu jednak mam spore powody by sądzić, że moja odraza spowodowana jest jego niską jakością w większości znanych mi perfum. A te spore powody nazywają się Fleur d'Oranger Serge Lutens i pachną wręcz niebiańsko. Jak to powiedział Sorbet:"Chodziłem z nosem po niebie i myślałem: Boże, co za piękny zapach". Dokładnie tak. Prawie czuję deszcz miękkich, otulających płatków sypiących się spod koron drzew, łagodnie kołysanych ciepłym wiatrem, całowanych złotymi promieniami słońca. Gdzie leży prawda? Czy to tylko mistrz oprawiania w ramy tak ładnie je potrafi upozować, czy może po prostu miał pod ręką wyjątkowo dobry ekstrakt?
Fiołki - zawsze mi się wydawało, że po prostu muszę kochać te kwiaty w perfumach. Zdobyłam wszystkie znajdujące się w zasięgu fiołkowe zapachy - i nie podszedł mi żaden. Bardzo bolesna to była porażka, zważywszy na mój silnie emocjonalny stosunek do tych maleństw. A one niewdzięcznie drapią mnie w gardle - i już. Zero wdzięku.
Irys. Jakkolwiek szlachetnie by się nie nazywał i jak bardzo bym sie nie starała - zastosowany w nadmiarze dusi pudrowością. A nadmiar niestety zaczyna się już przy bardzo niskich dawkach tej cennej rośliny. Na szczęście istnieją dawki akceptowale i mam nadzieję, że właśnie taką znajdę w Dzongkha.
Przyprawy też potrafią nieźle dać popalić. Za dużo kardamonu i pieprzu powoduje u mnie zgagę. Szczypty - ekstazę.
Chyba jedynym elementem perfumiarskim, którego nie lubię globalnie i w każdej ilości, jest szypr. Nie potrafię przypomnieć sobie szypru, który mogłabym nosić chociaż godzinę bez marszczenia nosa z niesmaku. Chyba że weźmiemy pod uwagę tak zwany modern chypre w osobie Narciso Rodriguez For Her, ale moim zdaniem to naginanie nazwy niczemu nie służy, Narciso jest piżmowy, szyprowy - wcale a wcale.

Konkluzja moich rozmyślań troszkę mnie zaskoczyła - okazuje się, że poza tym biednym szyprem nie ma niczego, co mogłoby całkowicie dyskwalifikować perfumy. No i poza nadmiarem. Może tu jest pies pogrzebany? Nawet ukochane kadzidło w zbyt dużej ilości molekuł na centymetr kwadratowy skóry potrafi śmierdzieć szmatą (casus Avignon), więc umiar w stosowaniu - także tych ryzykownych dla mnie - składowych jest podstawą udanej kompozycji i może stanowić o jej wyjątkowości. Odrobina brzydoty by podkreślić piękno? Czemu nie.

17.10.2006

Mechant Loup l'Artisan

No cóż, chciałabym, żeby tak pachniała moja niemyta lodówka, niestety rzeczywistość ma się do tego zapachu nijak, bo niemyta lodówka - powiedzmy to wprost - śmierdzi, a Zły wilk? Absolutnie nie. Nie czuję tu jednak też lasu (cedr, wetiwer? gdzie?), ten wilk raczej zakrada się do ludzkich siedzib, a może dobiera się do pełnego smakołyków koszyczka Czerwonego Kapturka? Czuję przypalone lekko orzechy, dużo pasiecznego miodu i odrobinę skudlonej, szarej sierści. Trochę dusi w gardle, to te kłaczki, od których kaszlał kot w butach. Podobnie pachnie też wyschnięta wiklina. Dodatkowo pojawia się coś jakby bardzo słodkie owoce, ale to pewnie lukrecja. Swoją droga ten składnik tak silnie jest w moim umyśle połączony z anyżem (Lolita Lempicka gnie się w ukłonach), że przydałoby mi się powąchać sama roślinę, żeby umieć ją wyodrębniać na czysto. Około 3 godziny Mechant Loup robi się nieznośnym zwierzakiem, z powodu monotonnie toczącej się, mszystej słodkości. Potem nagle rozpływa się w szarości i znika, czyli trwałość niespecjalna.

16.10.2006

Comme des Garcons Avignon

To ostatni zapach z serii kadzidlanej CdG, którego nie znałam. Dziś w końcu przyleciał, zrosiłam się nim obficie, by czuć całą soba pełne spektrum - i gagatek nieźle miesza. W pierwszej chwili przerażająco wysoki, wyższy niż sklepienie największej gotyckiej katedry - kubatura jest naprawdę ogromna, gdzieś musi pomieścić te kadzidlane dymy i przepych ornatów. Potem dołącza metaliczna nuta, może to rozgrzana kadzielnica? I coś tajemniczo słodkiego, niepokojącego, niemal mdłego, więdnące, polne kwiaty przed ołtarzem? Czuję, że z Avignon trzeba postępować ostrożnie, skóra okadzona w nadmiarze po pół godzinie wypuszcza diabła, czyli zapach stęchlizny, mokrego, nie powieszonego prania, kadzidła zawilgłego, mruszejącego w ciemności. To samo dzieje się u mnie z Messe de Minuit, tyle że do tego potrzeba Mszy więcej, Avignon wierzga już po większej kropli. I do końca te perfumy właśnie tak balansują, między uroczystym i bardzo esencjonalnym kadzidłem uwięzionym pod kamiennymi łukami domu bożego, a rzuconą w ciemny, zimny kościelny kąt brudną i wilgotną ścierą do podłogi. Szkoda, bo zapowiadały się wyjątkowo, słyszałam, że są "larger than life", miałam nadzieję, że jednak w zupełnie inny sposób, że to kadzidło mnie omami, przytłoczy, ale będzie czyste i nieziemskie, a ono jest takie ludzkie, takie brudne... A ja nie będę przecież cierpieć inkwizytorskich katuszy dla tych pierwszych natchnionych i uniesionych 20 minut. W dodatku tortury mokrą szmatą są przerażająco trwałe - całość siedziała na mnie ponad 12 godzin, dziś rano była też wyraźna na rękawach bluzki.
Pomyślałam jeszcze, że może to jakaś celowa alegoria wiary katolickiej? Początki były szlachetne i wzniosłe, a teraz kościół balansuje w zamknięciu schematów między dobrocią a podłością.

Nuty: rumianek, mech, kadzidło, wanilia, paczula, palisander, nasiona ambrette.

15.10.2006

jesień

Jak pachnie ta pora roku? W moim świecie nie ma jednej jesieni, nie ma więc też jednego zapachu, który by ją opisywał. Jesień ma kilka twarzy.

Ta pierwsza to moja ulubiona odsłona, czyli jesień złota. Zamglone słońce, żółtawe niebo, wysokie cirrusy, nietypowy dla nadmorskiej okolicy brak wiatru. Ziemia oddaje z siebie całe ciepło nagromadzone w ciągu lata, oddaje tak intensywnie, że na noc już jej nie starcza sił i rano jest całkiem zimno. Rosa na piasku, cienkie niteczki babiego lata na jeszcze opalonych rękach, nostalgia w sercu. A ten zapach to Dune.

Druga postać to jesień zgniła i szara. Nadal nie ma wiatru, mgła jest gęsta, i mimo zapewnień meteorologów nie ustępuje, nawet kiedy minie południe. Czasem siąpi deszcz. Wysokie ciśnienie nie pozwala swobodnie unosić sie dymom z palonych liści, pełzną więc przy wilgotnej ziemi jak smutne węże. "Liście z drzew spadają masłem na dół" - każdy lot jest smutny jak łza, ciężki jakby to leciał kamień, a delikatny trzask lądowania jest nieuchronny jak śmierć. Z tą wszechogarniającą szarością i smutkiem kojarzy mi się stara, czarna Mania Armaniego.

Trzecia emanacja to jesień śmiała i zdecydowana, że tak powiem jesień w pełnym uwiądzie - z siekącym, zimnym deszczem, huraganowym, przenikliwym wiatrem i rozpaczliwie krótkim dniem. Słońce jest już w strefie wspomnień, łyska od czasu do czasu perłowo-szarą kulą na krańcu świata, by po chwili utonąć w sinych odmętach chmur. Dymy gryzą w gardle, mieszając się z niemal mroźnym już powietrzem. Tak, jest ponuro i niebezpiecznie. Chłoń tę atmosferę, by pełniej cieszyć się życiem, kiedy słońce zawróci w stronę zwrotnika Raka. Stalowo-granatowy krążek NU świetnie ci w tym pomoże.

Ostatnia forma jesieni to właścwie przedzimie. Dymy niemal zniknęły, ognisko spopielało, zamiast płomienia widać jego węgliste, wilgotne już serce. Świat się wyczyścił, życie śpi, nie ma żaru. Niebo rankiem jest sterylnie niebieskie. Skute cienką warstewką lodu liście chrupią pod ciężkimi buciorami nadchodzącej ze wschodu zimy. Pod korą drzew, głęboko w łyku soki niemal stoją, struchlałe, odrętwiałe wizją ścinającego je miecza mrozu. W strasznej ciszy, jak dźwięk kryształowego sopla niesie się Cerruti Image.

Jest jeszcze piąta twarz jesieni. Ale tego zapachu - zapachu zmian, przełamywania lodów, wielkich nadziei, szalonych wypraw, graniczących z pewnością przeczuć, magii ukrytej pod kołderką codzienności, nagłej miłości - jeszcze nie udało mi się odnaleźć.

1.10.2006

propozycja dla CdG - Series 9: Space

Zainspirowana zapiskami Anousheh Ansari (http://spaceblog.xprize.org/2006/09/22/the-trip-up/) rozmyślałam, jak może pachnieć niebo, a ściśle mówiąc - szeroko pojęty kosmos. Wyszło mi coś w sam raz na serię dla Comme des Garcons :)

Geocentric (albo Inner Space) - natchnione średniowieczną, katolicką wizją świata jako globu zawieszonego w środku kryształowej sfery, w której umieszczone na niewidocznych obręczach krążą słońce i planety, a mroki nocy rozświetlają umieszczone na sklepieniu gwiazdy. Zapach wody (w końcu to sam środek epoki Ryb), do tego przestrzenne, jasne kadzidło, czysta ambra, a jako kontapunkt żelazisty zapach krwi spływającej po mieczach krzyżowców, kurz zarastającej trawą, imperialnej rzymskiej drogi, ździebełko organiki z miejskiego rynsztoka. Kusi mnie też nuta rozkładu, ropiejących ran, śmierci na syfilis (zwłaszcza wraz z towarzyszącymi jej zmianami w mózgu), ale to chyba by było zbyt odważne.
19th Century Heliocentric (albo Eter) - od kilku wieków już wiadomo, że nie jesteśmy pępkiem wszechświata, a odkrycia Maxwella implikują zdaniem wielu naukowców konieczność istnienia we wszechświecie ośrodka, w którym mogą przemieszczać się fale. Dziewiętnastowieczny kosmos pachnie więc eterem, tym dietylowym (mimo, że nie ma on nic wspólnego z postulowanym kosmicznym, z którego niewielki tu byłby pożytek, miał być bowiem zupełnie bezwonny) - a zatem narkotycznie, upajająco i odpężająco, niekoniecznie eterycznie. Dla przełamania dodałabym trochę nut rodem z maszyny parowej: węgiel, para (coś jak żelazko), spalenizna; i może jeszcze trochę zjonizowanego powietrza na część fal elektromagnetycznych?
Solar System - czyli mniej więcej to, co wiemy w tej chwili o naszym miejscu pobytu. Byłby to zapach bliski nagrzanemu słońcem, pustemu kamieniołomowi. Z dzieciństwa pamiętam poszukiwanie krzemieni i rozbijanie ich i innych kamieni. I ten zapach, ciepło, siarka, sól, ziemia. Dodatkowo trochę propanu-butanu, szypta benzyny, i może właśnie tu należałoby wrzucić te przypalone ciasteczka migdałowe? Chciałabym, aby na początku SolSys buchał gorącymi nutami, i stopniowo się wychładzał, aż do czystego wyobrażenia wodoru pod koniec... ale ta nuta kamieniołomu (niewątpliwie obecna w pasie asteroid i Kuipera) byłaby ciągle obecna.
Milky Way - ta nazwa mówi sama za siebie. Musiałby być od początku słodki, rozbuchany, pełen światła i ciepła, rozwichrzony na brzegach, z ultraciężkim jądrem i długim, mlecznym ogonem. Na jego peryferiach widzę delikatne akcenty paczuli, irysa i wodorostów. Wszak gdzies tam musi być jakieś życie...
Deep Space Nine - najgłębsza otchłań. Miliony lat świetlnych pustki, bliskość zera absolutnego, supernowe, czarne dziury, obce cywilizacje bez szans na spotkanie się. Tak pachnie teleportacja na USS Enterprise. Te perfumy mogliby stworzyć BORG dla kapitana Picarda. Zapach bogaty, chaotyczny, wciągający, kontrastowy, niezrozumiały, straszny. Czerń (kadzidło, węgiel drzewny, czarne kwiaty, pieprz), biel (cukier-puder, sól, pranie na wietrze) i przesunięcie ku czerwieni (papryka i czerwone wino). A na koniec, na przekór smutnej entropii marzy mi sie baza o zapachu małego dziecka :)

28.09.2006

Serge Lutens Chergui

Nuty: miód, piżmo, skóra, kadzidło, liście tytoniu, cukier trzcinowy, ambra, irys, róża, drzewo sandałowe.

Chergui znaczy wschodni. To nazwa wiatru znad pustyni, burzącego krew i myśli mieszkańcom Maghrebu trudną, letnią porą. Nazwa jak najbardziej zasłużona.
Słońce stoi w zenicie, a on dmie bezlitośnie, niosąc rokrocznie opowieści znad rozgrzanych krain. W swojej wędrówce nad piaskami mija także oazy życia, spijając z nich soki. Jego tchnienie zawiera więc wszystkie cztery pierwiastki. Chergui to żar naszej płomiennej gwiazdy. To dymy ognisk wzbijających się zimnymi nocami w otchłanne, nocne niebo. To usypiający, morderczy szmer odwiecznych piasków. To krople drogocennej wody wyssane z bohaterskich, wczepionych we wrogą ziemię, bezimiennych roślin.
Kiedy poznawałam Chergui, przestraszyła mnie jego początkowa, wilgotna, owocowa i kwiatowa przestrzeń, której się zupełnie nie spodziewałam. Po chwili zrozumiałam, że jest to tylko konieczne żniwo jego przelotu nad oazą. W ognistych podmuchach wilgotne owoce prędko zamieniają się w suszone, kandyzowane słodkości, a mięsiste płatki kwiatów kurczą się i osypują z delikatnym szelestem. Pozostaje suche powietrze nad wydmą (skojarzenie z Dune nie jest przypadkowe), szalone wycie między zmartwiałymi łodygami, które w poszukiwaniu wody zapuściły swe odnóża tak głęboko, że niewiele się już różnią od kamieni. W tym smutnym krajobrazie, gdzieś z cienia dobiega smakowity dym nargila. To alchemik, jak co roku snuje opowieść o powtarzalności pór roku, o przemijaniu życia, oswajaniu śmierci. Opowiada, że ten z pozoru nieprzyjazny świat kryje w sobie olbrzymie możliwości, bogactwo ludzkich historii, mnogość barw i dźwięków.
Niektórzy zarzucają Chergui, że jest za słodki, syropowaty. Brzmi to dla mnie jak bluźnierstwo. On nie mógłby być nie-słodki, zaprzeczyłby wtedy swemu wschodniemu pochodzeniu. Jest więc słodki, ale do ostatniego tchnienia zachowuje niezwykłą, przeszywającą trzewia nutę, świdrującą jak spojrzenie starego, mądrego człowieka, kontrapunkt dla łagodności. To patrzy Alchemik, znawca świata, nowe i nieoklepane oblicze Orientu.

Chergui jest częścią linii ekskluzywnej Les Salons du Palais Royal Shiseido, aczkolwiek był dostępny w wersji eksportowej jako seria limitowana na przełomie poprzedniego i tego roku.

28.08.2006

kolekcja - stan na koniec sierpnia

i znowu zaskoczenie, że nic nie ubyło, a raczej przybyło. jak to możliwe, przecież ciągle coś sprzedaję na allegro!

Alexander McQueen Kingdom 10
Bvlgari Eau Parfumee au The Blanc 40
Cacharel Anais Anais 30
Calvin Klein Escape 15
Calvin Klein Truth Lush 50
Carolina Herrera Carolina 50
Caron Aimez-moi 100
Carven Ma Griffe 30
Celine Oriental Summer 50
Cerruti Image 75
Chanel Allure Sensuelle 50
Christian Dior Addict 50
Christian Dior Addict eau Fraiche 100
Christian Dior Dune 50
Christian Dior Eau de Dolce Vita 100
Christian Dior Hypnotic Poison 50
Christian Dior Pure Poison 50
Christian Dior Tendre Poison 30
Costume National Scent 100
Costume National Scent Intense 100
Costume National Scent Sheer 100
Davidoff Goodlife 30
Dyptique Philosykos 50
Donna Karan Cashmere Mist 50
Elizabeth Arden 5th Avenue 15
Escada Collection 50
Escada Margaretha Ley 30
Escada Que Viva 30
Estee Lauder Youth Dew 28
Giorgio Armani Mania 100
Giorgio Armani Mania 100
Givenchy Eau Torride 100
Givenchy Organza 30
Givenchy Organza Indecence 100
Gucci Envy 30
Guerlain Anisia Bella 125
Guerlain L'Heure Bleue 50
Guerlain Mahora 75
Guerlain Pamplelune 75
Guerlain Shalimar 75
Guerlain Winter Delice 125
Helmut Lang EdP 50
Hermes 24, Faubourg 50
Hermes Caleche Eau Delicate 50
Issey Miyake Le Feu 75
Jil Sander Sensations 40
Kenzo Jungle Elephant 50
Kenzo Jungle Tigre 100
Kenzo Jungle Tigre 50
Kenzo Le Monde Est Beau 50
Kenzo L'eau par Kenzo 100
Kenzo L'eau par Kenzo męskie 30
Lanvin Oxygene 50
Mont Blanc Presence d'une Femme 10
Montana Just Me 30
Nina Ricci Belle de Minuit 50
Nina Ricci Cherry Fantasy 50
Oscar de la Renta Intrusion 25
Pascal Morabito Miss Morabito 50
Pollena Eva Eva 30
Prada Prada 30
Serge Lutens Ambre Sultan 50
Serge Lutens Chergui 50
Shiseido Feminite du Bois 50
Shiseido Zen 50
Shiseido Basala 50
Thierry Mugler Amen 100
Vanderbilt Gloria Vanderbilt 30
Victor&Rolf Flowerbomb 50
Victorias Secret Very Sexy for Him 50
Yohji Yamamoto Yohji Yamamoto 75
Yohji Yamamoto Yohji Homme 50
YSL Nu 50
YSL Opium Fleur de Shanghai 100

74 razem, pocieszam się, że aż 4 mojego męża... taa...

Podsumowałam pojemności - wychodzi na to, że trzymam po szafkach ponad 4 litry płynów w małych buteleczkach. to już niemal alkoholizm.

11.08.2006

Bigarade Concentree - Editions de Parfums Frederic Malle

Niezwykle orzeźwiajacy, musująco-cytrusowy, a przy tym bogaty, siłą grejpfruta przypomina mi Pamplelunę. Chociaż grejpfruta wcale nie ma - no oczywiście, to gorzka pomarańcza, bergamotka z połączeniu z cedrem! I to ten cedr jest niesamowity. Wali w nos z siłą boksera, jest nieprzejrzysty i cięzki! Charakterny, zadziorny, nie można go nazwać świeżakiem. Jest aż gęsty od tego cedru. A potem przyjemnie osiada na skórze, jak oswojony sokół, strosząc pióra pieprzem, po czym wygładzając je dziobem róży i siana. Coś powoduje, że jest smaczny i zawiesisty jak środek chleba.
Gęsty, nasycony cytrus - ewenement.

Idole de Lubin

Idole de Lubin - bardzo jednostajnie na mnie pachnie, właściwie czuję tylko rum, nie ma szafranu, ani skórki pomarańczy ani pieprzu... gdzieś giną te wszystkie składniki. Po godzinie niestety bez zmian - rum, rum, lody malaga. W sumie bardzo przyjemnie. ale w porównaniu z ostatnio poznanymi niszowcami wypada nieprzyzwoicie blado tą swoją jednowymiarowością. Po dwóch godzinach zapach wysechł i osiadł, jest bardzo dymny i drzewny, kruche słoje drewna, wytrawny i surowy. Pod koniec znów czuję rodzynki w rumie, bardzo długo - niestety przypomina mi też znany zapach kioskowy Whisky. Szkoda, bo wiele się spodziewałam po tej kompozycji, moim zdaniem jest bez polotu i zdecydowanie przereklamowana w niektórych snobistycznych kręgach.
Ale butla arcydzieło!

Zdjęcie pochodzi z serwisu www.luckyscent.com

30.06.2006

Premier Figuier L'Artisan

Premier Figuier L'Artisan.
Nuty-
głowa: liście figowe, kwiat janowca;
serce: mleczko migdałowe, figi, drzewo sandałowe;
baza: mleczko kokosowe, suszone owoce, pinia.

Super! cos kompletnie innego...
prące do góry uderzenie zieleni, takiej roztartej i parujacej w upale. jednoczesnie zapach jest miekki, jak umoszczony na legowisku z kokosowych białych poduszeczek perski kot. a nad tym wszystkim gęsta, zawiesista mgiełka nieco osłodzonej po bardzo swieżym otwarciu zieloności, parującej, jest tu wilgotność ziemi wyganiana ostrym słońcem, najbardziej wyczuwalna tuż przy skórze (zapach z szyi to głównie mleczko kokosowe i migdałowe). w tej mgiełce, którą odczuwam jako drugi poziom zapachu, jest coś bardzo jasnego i odświeżającego, jakby mięta? a może to jakiś sosnowy sok. jednocześnie czuję w niej grubość, gąbczastość skórki owocu, bardzo zmysłowe, aksamitne wrażenie.
zapach czarujący, hipnotyzujący, lekko senny i kompletnie do niczego nie podobny. niebywale trwały.
zdjęcie pochodzi z serwisu www.neimanmarcus.com

19.06.2006

Annick Goutal Eau du Fier

Nuty: chińska, czarna herbata (w typie Lapsang Souchong), gożdziki, wędzona kora brzozy, gorzka pomarańcza, osmantus, kwiat solny (?).

Eau de Fier... skojarzenie jest błyskawiczne i jednoznaczne - pachnie jak zaplecza domów rybaków w Sopocie. Smołowane łodzie, cieżkie, stalowe liny na których przejmująco gra wiatr, stare sieci rozwieszone między palikami jak prace zmęczonego pająka, kryte papą dachy niskich, zakopconych domków, zapadających się w mokry piasek wśród rozpaczliwych pisków mew. Przeżarte solą deski, no i przede wszystkim stół ze wszelkiej maści wędzonymi rybami - od różowych dzwonków łososia po stalowo-czarne brzuchy obłych węgorzy. Ktoś niewidoczny przeciął już cytrynę, jej sokiem będzie chciał ożywić białe mięso. Gorzki smak dymu na pograniczu języka i gardła, ulatująca słodycz napromieniowanej słońcem wydmy, na której już kolejny sezon nieśmiało próbuje urosnąć sosna, trochę dalej na brzegu martwy ptak współczująco lizany falami. Smutny, nostalgiczny zapach znoju, uciekającego w skłębione niebo ciepła, tęsknoty i rozpaczy.
Pod tym wszystkim, głęboko - ożywcza i gorąca czarna herbata, skarb zmęczonych ludzi. Taka iskra ukojenia na zakończenie dnia.
Zapachy kojarzące mi się z morzem wydają mi się jakoś przeklęte, wypełnione po brzegi nienajweselszym, w najlepszym razie nieznanym przeznaczeniem. To samo jest z Nevegarem, podobnie - choć nie aż tak szaro - z Dune.

17.06.2006

Iris Silver Mist Serge Lutens

Nuty: kłącze irysa , cedr, sandałowiec, kadzidło, biała ambra, piżmo, chińska żywica balsamiczna.

W otwarciu ziemisty, prawie że marchwiowy, korzonkowy w sensie czegoś rosnącego głęboko w glebie i ciemności - tyle już napisano o irysie i jego przedziwnym zapachu - ale tu jest absolutnie wyjątkowy, Hiris Hermesa wydaje się przy nim taki malutki...
Potem na pierwszy plan wybija się coraz kwaśniejsza marchew, z charakterystyczną dla niej nutą goryczy - stare warzywa korzeniowe mają w sobie dużo tej woni. Ktoś trafnie porównał tę woń do zapachu rzepy. Te dziwne nuty dość szybko się ulatniają, zapach wybrzmiewa bardzo spokojnie i łagodnie, nie czuję też piżma ani kadzidła, tylko delikatniutki, słodki powiew ambry. Kolejny do kolekcji: "móc wąchać ale broń boże nie pachnieć" :)

Cuir Mauresque Serge Lutens

Nuty: ambra, mirra, palony styrak, kadzidło, cynamon, drzewo aloesowe, cedr, cywet, gałka muszkatołowa, gożdziki (przyprawa), kminek, piżmo, skórka mandarynki, kwiat pomarańczy.

Od początku lekko mdławy i duszny, słodki ale nie cukierkowy orientalny zapach, z delikatną ale bardzo odświeżającą, prześwitującą spod spodu owocową nutą, która niestety szybko zanika. Potem jest już tylko myyyydło i trochę piżma, ale mydło przede wszystkim. To taki charakterystyczny zapach mdłej, może nawet przypalonej skóry, którego tak nie trawię, coś jakby kiepsko zaznaczone piżmo i heliotrop, duszne i mulące. Może to kwiat pomarańczy pomieszany z paloną żywicą? Skład wydaje się piękny, niestety zapach - przynajmniej z wosku - rozczarowuje. Wcale nie czuję cynamonu ani kadzidła, które mogłyby go ożywić.

31.05.2006

nowinki na prowincji

1. AA Goselina. gdybym nie nastawiła się na brak rewelacji to powiedziałabym, że porażka. porzeczek nie czuć prawie wcale, są takie rozmemłane. do tego róża, której nie trawię. paskudny, mdły zapach.
2. AA Tutti Kiwi - no, to trochę lepsze. bardzo kwaśne na początku, bardzo zielone później - kiwi i dużo cytrusów. jednakże bardzo też ulotne, i za mało tych małych, skrzypiących między zębami pesteczek, które mogłyby dodać całości miłego zadziora. ciekawe, mleczno-ostre wykończenie, trochę jak LB, ale mgiełka zaledwie.
3. V d'ete Valentino - nigdy chyba nie znajdę fiołka, który mi się spodoba (trussardi jeans jest najbliżej). tutaj ten piękny kwiatuszek połączono z jakimś cytrusem tak skutecznie, że wyszła z tego z lekka sfermentowana kupa. nie mogłam wprost uwierzyć. po godzinie ta hybryda znika, zapach jest dość nijaki... i trwałość skandaliczna, po dwóch godzinach nie ma już prawie nic poza bliżej nieokreśloną, kwiatową świeżością!
4. Summer Mania Armani. no to mamy hicior. w Douglasie ostał się tylko wypsikany do połowy tester, wszystkie 8 flakonów jakie mieli zeszło na pniu. zapach poprawny, przyjemny, i kompletnie nie zapadający w pamięć. rzeczywiście daje się zauważyć podobieństwo do woni kremu Nivea. przeźroczysty, lekki, nieinwazyjny, absolutnie nie polecam :D


zastanawiam się, co poza reklamą skłania panią x do wyboru właśnie na przykład manii a nie v d'ete. różnica jest taka jak między herbatą z krzaczka 1 a herbatą z krzaczka 2 rosnącego tuż obok.

29.05.2006

kolekcja - stan na koniec maja

Alexander McQueen Kingdom 10
Bvlgari Eau Parfumee au The Blanc 40
Bvlgari Eau Parfumee Extreme 30
Cacharel Anais Anais 30
Calvin Klein Escape 15
Calvin Klein Obsession 50
Carolina Herrera Carolina 50
Carven Ma Griffe 30
Celine Oriental Summer 50
Cerruti Image 75
Christian Dior Addict 50
Christian Dior Dune 50
Christian Dior Eau de Dolce Vita 100
Christian Dior Hypnotic Poison 50
Christian Dior J'adore 50
Christian Dior Tendre Poison 30
Costume National Scent 100
Costume National Scent Intense 100
Davidoff Goodlife 30
Donna Karan Cashmere Mist 50
Elizabeth Arden 5th Avenue 15
Ellen Tracy Ellen Tracy 50
Escada Margaretha Ley 30
Escada Que Viva 30
Estee Lauder Youth Dew 28
Giorgio Armani Mania 100
Giorgio Armani Mania 100
Givenchy Eau Torride 100
Givenchy Organza 30
Givenchy Organza Indecence 100
Gucci Eau de Parfum 30
Gucci Envy 30
Guerlain Anisia Bella 125
Guerlain L'Heure Bleue 50
Guerlain Mahora 75
Guerlain Pamplelune 75
Guerlain Shalimar 75
Guerlain Winter Delice 125
Helmut Lang EdP 50
Hermes 24, Faubourg 50
Hermes Caleche Eau Delicate 50
Issey Miyake Le Feu 75
Jesus del Pozo Helloween 50
Jil Sander Sensations 40
Kenzo Jungle Elephant 50
Kenzo Jungle Tigre 100
Kenzo Jungle Tigre 50
Kenzo Le Monde Est Beau 50
Kenzo L'eau par Kenzo 100
Lalique Flora Bella 50
Lanvin Oxygene 50
Mont Blanc Presence d'une Femme 10
Montana Just Me 30
Nina Ricci Belle de Minuit 50
Nina Ricci Cherry Fantasy 50
Orlane B21 100
Oscar de la Renta Intrusion 25
Pollena Eva Eva 30
Sarah Jessica Parker Lovely 30
Serge Lutens Ambre Sultan 50
Shiseido Feminite du Bois 50
Shiseido Zen 50
Thierry Mugler Angel Innocent 25
Vanderbilt Gloria Vanderbilt 30
Victor&Rolf Flowerbomb 50
Yohyi Yamamoto Yohyi Yamamoto 75
YSL Nu 50
YSL Opium Fleur de Shanghai 100

ku mojemu zdziwieniu flakonow wcale nie jest mniej, choc dam glowe, ze sporo sprzedalam i wieloma sie wymienilam. coz, ludzie uzaleznieni czesto sie ludza :)

24.05.2006

Scent Gloss - niegodny swego imienia

Zastanawia mnie, co skłania człowieka, który tworzy i wypuszcza na rynek takie arcydzieła jak trójka Scentów (klasyczny, Intense i Sheer) do wyprodukowania tego czegoś, czym jest Scent Gloss. Miałam próbkę tegoz i dzielnie postanowiłam ją zmóc. na raz się nie dało, dwa razy również okazały się niewystarczające, dziś był ten trzeci i postanowiłam skońćzyć z tym raz na zawsze - psików było koło 10, ale myślałam, że takie lekkie pachnidło krzywdy mi nie zrobi nawet w takiej ilości. No i myliłam się... najlepsze skojarzenia jakie miałam to te związane z jakimiś marnymi wodami z drogerii za 10 złotych - z tym że te potrafią przynajmniej pachnieć zdecydowanie, a to było nie dość że mdłe i nijakie, to jeszcze takie kompletnie pozbawione charakteru... i niepodobne do rodziny, kompletnie! czuję w tym tylko rozwodnioną, rozmydloną różę na różu, nic więcej! Paskudztwo niewypowiedziane, i tak psujące cały image Scentów, że autentycznie płakać się chce. A jednak ktoś to kupuje, i pewnie nawet komuś się podoba. Różowy kolor? Zerowa inwazyjność i nikłe odróżnianie się od tła? Tylko po co w takim razie w ogóle są perfumy?

19.05.2006

limitowanki Opium - Fleur de Shanghai i Fleur Imperiale

Oba bardzo do siebie zbliżone, oczywiście przypominają równiez klasyka. długo wahałam się, którą wersję kupić, zdecydowałam się na Shanghai i nie żałuję - jest bliższy oryginałowi, bardziej korzenny, wyrazistszy i bardziej esencjonalny niż Fleur Imperiale. niemniej uważam, że ten ostatni to doskonała propozycja na lato, zachowująca niesamowitą magnetyczność Opium, a jednocześnie bardziej niż FdS kwiatowa, miękka i świeża, może też odrobinę bardziej pudrowa. naprawdę może się podobać! trwałość obu - porównywalna, czyli bardzo dobra, mam je od rana na nadgarstkach w ilościach minimalnych (około 1 psik), przetrwały już prace kuchenne, ogrodowe, jak również zmianę ubrania - i nadal świetnie je wyczuwam, włącznie z niuansami.

26.04.2006

Allure Sensuelle Chanel

dziś zrobiłam trzecie podejście i utwierdzam się w przekonaniu, że wreszcie Chanel zrobił coś dla mnie - świetny, piękny, elegancki zapach, stonowany, nie za słodki, nie za ostry, powiedziałabym, że idealny prezent dla kogoś, kogo nie znamy (oczywiście umownie, bo wiadomo, że tak się nie powinno robić). lezy na mnie długo i spokojnie, delikatnie emanując i wibrując. wyczuwam go lekko,
leciusieńko, być może to kolejna argument za tym, że do siebie pasujemy. duża niespodzianka, tym milsza, że klasyka nie cierpię.

17.02.2006

update

Pozwoliłam sobie na zaktualizowanie mojej listy - coś mi przybyło a i okazało się, że o czymś oczywiście zapomniałam - skutek trzymania zapachów w 4 różnych lokalizacjach.

5.02.2006

Czyżby powrót do życia?

Dziś byłam w stanie w końcu zinwentaryzować moją kolekcję. I od paru zapachów nawet mnie nie odrzuciło! Oto rezultat:

  1. Alexander McQueen Kingdom 10
  2. Bvlgari Eau Parfumee au The Vert 40
  3. Bvlgari Eau Parfumee au The Blanc 40
  4. Bvlgari Eau Parfumee Extreme 30
  5. Bvlgari Eau Fraiche 40
  6. Cacharel Anais Anais 30
  7. Calvin Klein Escape 15
  8. Calvin Klein Obsession 50
  9. Carolina Herrera Carolina 50
  10. Carven Ma Griffe 30
  11. Celine Oriental Summer 50
  12. Cerruti Image 75
  13. Christian Dior J'adore 50
  14. Christian Dior Eau de Dolce Vita 100
  15. Christian Dior Tendre Poison 30
  16. Christian Dior Hypnotic Poison 50
  17. Christian Dior Addict 50
  18. Christian Dior Dune 50
  19. Costume National Scent 100
  20. Costume National Scent Intense 100
  21. Davidoff Goodlife 30
  22. Donna Karan Cashmere Mist 50
  23. Elizabeth Arden 5th Avenue 15
  24. Ellen Tracy Ellen Tracy 50
  25. Escada Que Viva 30
  26. Escada Margaretha Ley 30
  27. Estee Lauder Youth Dew 28
  28. Giorgio Armani Mania 100
  29. Giorgio Armani Mania 100 eau tonique
  30. Givenchy Eau Torride 100
  31. Givenchy Organza 30
  32. Givenchy Organza Indecence 100
  33. Gucci Eau de Parfum 30
  34. Gucci Envy 30
  35. Guerlain Anisia Bella 125
  36. Guerlain Pamplelune 75
  37. Guerlain Winter Delice 125
  38. Guerlain Mahora 75
  39. Guerlain Shalimar 75
  40. Sarah Jessica Parker Lovely 30
  41. Helmut Lang EdP 50
  42. Hermes 24, Faubourg 50
  43. Issey Miyake Le Feu 75
  44. Jesus del Pozo Helloween 50
  45. Jil Sander Sensations 40
  46. Kenzo Le Monde Est Beau 50
  47. Kenzo L'eau par Kenzo 100
  48. Kenzo Jungle Elephant 50
  49. Kenzo Jungle Tigre 50
  50. Lanvin Oxygene 50
  51. Mont Blanc Presence d'une Femme 10
  52. Montana Just Me 30
  53. Montana Blu 30

  54. Nina Ricci Belle de Minuit 50
  55. Orlane B21 100
  56. Oscar de la Renta Intrusion 25
  57. Pollena Eva Eva 30
  58. Prada Prada intense 50
  59. Serge Lutens Ambre Sultan 50
  60. Shiseido Zen 50
  61. Shiseido Feminite du Bois 50
  62. Thierry Mugler Angel Innocent 25
  63. Vanderbilt Gloria Vanderbilt 30
  64. Yohyi Yamamoto Yohyi Yamamoto 75


Do tego ponad 30 miniaturek i nie wiem ile próbek... ale i tak nie jest tak źle jak myślałam, tylko 66 pełnowymiarowych flakonów - nie jest aż tak źle z moim nałogiem. Choć to szatańska liczba, hehe :)