11.11.2006

straszliwie konieczny update

po którym i tak będę zapóxniona, ale nie aż tak.


31.10.

le baiser du dragon, zaskakująco świetnie się go nosi. Ogrzewa podmuchem gorącym jak ogień.

01.11.

Marc Jacobs Parfum Essence, myślałam, że białe, cmentarne kwiaty będą pasować do tego dnia, ale tylko się zmęczyłam. Za zimny, za kwiatowy, zbyt jednostajny.

02.11.

Coco Chanel EdT. Przyjemnie otula w pierwszy śnieżny dzień tej jesieni.

03.11.

Na powitanie dziewczyn na zjeździe – Avignon CdG. O dziwo pachniał super, nie męczył, gdzieś zniknęła nuta zleżałej szmaty.

04.11.

W ten ponury listopadowy dzień z radością i dużymi oczekiwaniami sięgnęłam po J’ose Jose Eisenberg. Zawód na całej linii! Nie rozumiem, co mi się tak w nim podobało, kiedy testowałam go na nadgarstku, wtedy pachniał słodko, optymistycznie i soczyście, teraz płytko, mdląco, mydlanie. Nie mam pojęcia, co się stało, może trefna próbka? Robiona, może coś we fiolce było i z wymieszania wyszedł ten koszmarek? Prawie zepsuł mi spacer w upojnym powietrzu przy tężniach. Szybko zmyłam mydłka i zaaplikowałam – no właśnie, nie pamiętam co.

05.11.

znów Avignon. Spodobał się Agacie, dopytywała co to (nie skojarzyła, że kadzidło, ale jak jej powiedziałam, to pamiętała, że tak samo pachniałam przy przyjeździe).

Niestety w Malborku nie prowadziłam zapisków i nie pamiętam, ale generalnie usiłowałam zużyć próbki.

Przedwczoraj chyba Prada mnie otaczała – fajna, może nawet dwa dni z rzędu ją nosiłam. I to ona mnie natchnęła do znalezienia najpiękniejszej ambry – do spółki z Kaśką.

Generalnie pierwsze dni listopada upłynęły - znów - pod znakiem poznawania i oswajania kadzidła.

Brak komentarzy: