3.03.2007
26.02.2007
Nu! YSL - kardamon przebłagany

Trzeba było wiele czasu, by zatrzeć złe wrażenie. W teście ostatniej szansy najpierw dostrzegłam w Nu młode świerkowe gałęzie i kadzidełka z indyjskiego sklepu. Zaakceptowałam jego istnienie. Niedługo później nadarzyła się okazja i po raz pierwszy trzymałam w ręku pełnowymiarowy flakon, nie tester.

NU żyje na mnie bardzo niejednoznacznie.
Z jednej strony jest to zimny, ostry, spopielały, pieprzny i dymny stwór, bujający na wysokościach, trącający skrzydłami ponuro podświetlone obłoki i księżyc, rozdzierający nocną ciszę skowytem. To duch jesieni - tej śmiałej już i zdecydowanej - którą nazywam jesienią w pełnym uwiądzie - z siekącym, zimnym deszczem, huraganowym, przenikliwym wiatrem i rozpaczliwie krótkim dniem. Słońce jest już w strefie wspomnień, łyska od czasu do czasu perłowo-szarą kulą na krańcu świata, by po chwili utonąć w sinych odmętach chmur. Dymy gryzą w gardle, mieszając się z niemal mroźnym już powietrzem. Chłód niesie kardamon w niespotykanej gdzie indziej ilości, pieprz potęguje dreszcze.

W którymś jednak momencie, niepostrzeżenie i miękko, stwór ląduje, zwija skrzydła, pręży gibkie ciało i układa sie w ciepłym miejscu, by jego futro nabrało połysku i gęstości. Wokół leży przesycony zapachem kadzidła ciemnogranatowy aksamit, światło gwiazd srebrzyście szroni się na grubej fakturze materiału. Skowyt jest już tylko wspomnieniem, drapaniem w gardle, zmysłowa chrypką, która przyjemnie byłoby zwilżyć łykiem dobrego alkoholu.
Panuje atmosfera zmysłowości, tajemnicy, magicznego snu.
Nuty: bergamotka, kardamon, dzika orchidea, czarny pieprz, kadzidło, nuty drzewne, przyprawy, wetiwer.
Nu tworzy dziwną trójcę podobieństw - z jednej strony z Dune, z innej z Kingdom, a gdyby dopuścić do tego układu M7, to wychodzi z tego całkiem ciekawy, acz nieco perwersyjny czworokąt.
25.02.2007
w perfumiarskim światku wrze
ś.p. Stanisław Lem pisał o prysznicu informacji, spod którego niezwykle trudno wyłowić najważniejsze krople. cóż, my, maniacy perfum, znaleźliśmy sie chyba w zasięgu potężnego gradobicia flakonów.
więc Robin poszukuje współpracowników.
żałuję, że tak niepewnie sie czuję z moim (zapewnie obiektywnie bardzo dobrym) angielskim, gdyby nie to, chętnie przystałabym do teamu.
a tak pozostaje mi niespieszne, dyktowane jedynie moim wewnętrznym tempem, a nie wymysłami marketingowców, prowadzenie własnego bloga o perfumach. i nadzieja, że duża konkurencja rodzi piękne pomysły.
13.02.2007
Christian Dior Pure Poison - miejski jaśmin

Jest mi trudno zrozumieć fenomen tego zapachu. Zasadniczo nie lubię kwiatów w perfumach, a już szczególnie jaśminu jako głównego składnika. Niepozorny ten kwiatuszek przeraża mnie, osacza, mdli i zniechęca do życia. W Pure Poison jaśmin w tajemniczy sposób wyniesiono na tak wysoki poziom odrealnienia, tak bardzo wyekstrahowano, że porzucił całą swą lepką, omszałą wilgotność (która tak szczerzy zęby w Alienie) i stał się czystym, podniebnym, białym światłem, ideą kwiatu.
Pure Poison to hipnotycznie falujący, fluorescencyny kwiat. To nieznanego pochodzenia błędny ogień pełgający po pustej, aseptycznej przestrzeni. Absorbuje całą uwagę, każe się śledzić, zwodzi w niebezpieczne przestrzenie, skąd nie ma ucieczki, i tam porzuca. Mroczy jasnym, trupim światłem, ogłusza kruchym dźwiękiem uderzających o siebie, osuwających się jedna po drugiej płytek lodu. Pełen przeciwieństw, wrząco-lodowaty, słodko-gorzki, rosnący w ustach. Jak wysoka gorączka gaszona zimną kąpielą, od której łatwo umrzeć. Gubisz go, by po chwili wybuchnął niespodzianie niczym słup białego dymu, który natychmiast dziwnie skręca się, rozpełza, chmurzy. Uzależnia, fascynuje, jednocześnie wzbudzając do siebie uczucie na pograniczu obrzydzenia. Przypomina mi przepalająca się świetlówkę - absolutnie nieprzewidywalnie brzęczy i pyka, nieregularnie mgruga emitując fale o najróżniejszej częstotliwości, wywołuje nieprzyjemne i infiltrujące mózowie uczucie, ale nie sposób na nią nie patrzeć, nie słyszeć, wyłączyć ciało i zwyczajnie jej nie czuć - po prostu nie da się o niej zapomnieć.
Lustrzanie opalizujący, białawy flakon z ciemnopurpurowymi akcentami znakomicie podkreśla

Nuty: kalabryjska bergamotka, mandarynka, jaśmin, słodka pomarańcza, kwiat pomarańczy, hydroponiczna gardenia, drzewo sandałowe, biała ambra, piżmo.
(zdjęcie pochodzi z serwisu flickr.com)
8.02.2007
Donna Karan Black Cashmere - kadzidło estrogenowe
Potem bywało rożnie. Kochaliśmy sie namiętnie ale krótko. Niemal jak owoc tej nagłej miłości, zaraz po oswojeniu się ze sobą, pojawiło się we mnie nowe życie i nastały nowe zwyczaje w moim królestwie flakonów. Po 9 miesiącach wróciłam do siebie, wróciłam do BC. Znów na krótko. Druga ciąża była dla mojej trzódki jeszcze bardziej bezwzględna. Oddałam moją niemal pełną pięćdziesiątkę za bezcen, dorzuciłam balsam... w te trudne dni byłam pewna, że to już koniec. Jednak kiedy kilka miesięcy temu pojawiły się pogłoski o wycofywaniu BC, nie miałam wątpliwości co robić. Zdobyłam flakon, tworzę zapas i mam nadzieję, że do trzech razy sztuka, i że tym razem będę mądrzejsza i zostaniemy ze sobą na długo.
Przez pryzmat naszej burzliwej znajomości widze BC następująco: już pierwsze akordy to kadzidło, i miękkie, brązowe, jakby kawowe drewno, doprawione bogato masalą. Głęboko w jamach nosa robi sie ciepło i ciemno. Nadlatuje Hypnos, jego cień okrywa aksamitnym zapomnieniem. Śnij, że jesteś Jego oblubienicą. Władca mar przychodzi nocą, ciało doskonale czarne, niewidzialne, wszechprzenikliwe. Nietoperzą dłonią delikatnie obejmuje twarz, powoli podnosi ku swojej i składa pierwszy, pieszczotliwy pocałunek, muśnięcie skrzydeł. Śnij. Rozpływasz się w Nim i w pieszczocie, właściwie już nie ma oblubienicy, ciało jest puste, jej duch szybuje zachmurzonym niebem , bezszelestnie. Możesz wyśnić słodkie zakończenie, lekki dreszcz, a możesz i koszmar.

Pod monolityczną, gładką, czarną, i jakby martwą skorupą flakonu nieustannie faluje zapach niespokojny i przepełniony olbrzymią energią, głęboki jak ocean, w którym kłębią się sprzeczne prądy emocji, pragnień, uroków. Zapach na wskroś podświadomy.
W przeciwieństwie do wszystkich innych perfum kadzidlanych inspirowanych chrześciaństwem zachodnim (MdM, Avignon, Passage d'Enfer), w których kadzidło jest w moim odbiorze bardzo surowe i jakby odosobnione, przez co ostre, Black Cashmere zawiera w sobie również kobiecą twarz kościoła, w postaci woni służebnie wypastowanej podłogi. Dzięki tej niespotykanej domieszce roztacza ciepły, tłustawy żar. Drewno w BC jest inne niż np. w Sequoi - nie ma w nim nic ze świeżego soku, buchającej żywicy - to woń lekko skwaśniałych, wysiedzianych, wypolerowanych ławek, i klęczników z wydrążonymi setkami pokornych kolan wgłębieniami.
BC jest niewątpliwie ciepły, choć dominująca nuta kadzidła zawsze mgliście mi przypomina o zimnym wnętrzu kościoła. Zdecydowanie jeden z tych, które pozostawiają za sobą "smugę", ale nie jest to smuga inwazyjna - kto chce go czuć ciągle musi się zabawić w gonienie nosem za czarnym skrzydłem.
Nuty: szafran, przyprawy masala, biały pieprz, goździki, gałka muszkatołowa, ziele angielskie, żarnowiec miotlasty, czerwona róża Marechai, etiopskie kadzidło Guggul, singapurska paczula, afrykańskie drzewo Wengue, drzewo miodowe, labdanum, wanilia, ambra, miód.
6.02.2007
Yves Saint Laurent Opium Orchidee de Chine Eau d'Orient

Flakon trzyma linię niezbyt wyrafinowanych, kremowych mydelniczek, w jakie producent z niejasnych dla mnie przyczyn zdecydował się pakowac swoje kompozycje. Zmieniają się tylko kwiatki. Zdjęcie zawsze wygląda lepiej niż rzeczywistość, więc estetycznych uniesień przy półce nie przewiduję.
jeszcze o Les Exclusifs
Póki co czuję lekką gorycz zawodu, jako że najbardziej przeze mnie oczekiwany Coromandel ma być lepiej urodzona kuzynką Borneo 1834, na którym się srodze zawiodłam. Potwierdzają się pogłoski, jakoby nad nowymi zapachami pracował genialny Christopher Sheldrake, mowa o podobieństwie tych dwóch woni nie może więc być przypadkowa. Znakomita informacja dla wielbicieli szypru: 31 rue Cambon jest według Turina najpiękniejszym szyprem ostatniego trzydziestolecia. Niemal żałuję, że szyprów nie cierpię, to musi być swięto. Pozostaje mi tylko z utęsknieniem czekać na najlepszy od 30 lat zapach orientalny, oparty na kadzidle, goździkach i ambrze.
29.01.2007
L'Artisan Passage d'Enfer

Zapach przejmująco przewietrzony - mimo nasycenia, uroczyście uduchowiony - mimo grozy, z bardzo niehollywoodzkim happy endem.
26.01.2007
dziś testuję
Sisley Soir de Lune - miodny szypr, jeden z ładniejszych jakie miałam okazję wąchać. właściwie to nawet wyjątkowo piękny. co nie zmienia faktu, że szypr to szypr i nie dla mnie on.
25.01.2007
słów parę o Les Exclusifs de Chanel

Do już istniejących kreacji (Bois de Iles, Cuir de Russie, Gardenia, No.22; przy okazji odświeży im się sukienki) dołączy 6 nowych zapachów autorstwa Jacques'a Polge (wieść niesie, że swe boskie nozdrza zbliżał do kolb z esencjami także sam Christopher Sheldrake):
*28 La Pausa (nazwa posiadłości Coco Chanel na południu Francji): zapach pudrowy oparty na olejku ze słodkiego irysa, jednym z najdroższych składników perfumiarskich.
*31 rue Cambon (adres pracowni Chanel): najbardziej nostalgiczny ze wszystkich sześciu, szyprowy zapach. Mieszanina bergamotki, paczuli, mchu dębowego i cistus labdanum, perfumy w typie noszonym przez starsze obecnie damy w czasach wczesnej młodości i zmysłowego rozkwitania.
*Bel Respiro (podparyska rezydencja Chanel): zapach zielony, przypomina świeżo wyprawioną skórę i zroszoną deszczem ściętą trawę. Można także wyczuć pokruszone liście na podściółce z pachnącego siana. Zaprawdę, dobrze się oddycha.
*Coromandel (inspirowany apartamentem Coco Chanel): kompozycja orientalna, z udziałem drzewnej żywicy o właściwościach podobnych wanilii, oraz ambry. Zawiera także kadzidło i szczyptę najcięższych przypraw Wschodu. Pragnę go jak kania dżdżu.
*No.18: stworzony wokół nuty hibiskusa.
*Eau de Cologne: klasyczna, świeża woda kolońska -także w 400ml flakonie.
Wiadomości pochodzą z forum o perfumach w portalu www.gazeta.pl oraz z tego bloga.
24.01.2007
Prada, czyli sen kaszalota

Obecne w bazie, często ostre i kanciaste drzewo sandałowe nie dominuje tej kompozycji, tu jest solidnym tłem, deską, na której artysta namalował akwarelowymi farbami krajobraz pastelowy, tchnący spokojem. Kremowe piżmo posuwiście namaszcza końcowe akordy, wanilia smakowicie je zaokrągla.
Poszczególne nuty współbrzmią w chórze zgodnie, od czasu do czasu pozwalając sobie na krótkie solowe występy, wszystko przy przenikliwym, niesłabnącym tempie narzucanym przez sekcję rytmiczną ambry.
Kompozycja jest niezwykle wyważona, łagodnie szumiąca. Nie rozumiem jak może kojarzyć się z wrzeszczącym Angelem.
Nuty - a jest ich wiele: AMBRA, bergamotka, olejek z gorzkiej i słodkiej pomarańczy, kwiat mandarynki, indyjska mimoza, esencja różana, balsam Peru, indonezyjski olejek paczulowy, kwiat maliny, drzewo różane, francuska żywica labdanum, bób tonka, esencja waniliowa, piżmo, indyjskie drzewo sandałowe.
14.01.2007
L'Artisan Tea for Two

Jakże przyjacielsko brzmi!
I rzeczywiście przypomina najpiękniejszą przyjaźń, dzięki swemu otwartemu, gorącemu sercu. I jak prawdziwa przyjaźń, która dojrzewa latami i bywa trudna, herbata owa to żadne siki Weroniki, żadne popłuczyny z trzeciego parzenia, żadne zielone, rozmoczone liście, ani nieznanego pochodzenia przemielony pył w bladej bibułce - to prawdziwie piekielna herrrrbata! Gorąca, czarna, aromatyczna, i od nasycenia cukrem gęsta jak smoła. Czuję jej syropowata konsystencję na języku i wiem, że niestraszne mi zimowe mrozy, skute lodem ludzkie serca, jesienne depresje i zawieruchy - buchająca Lapsang Souchong skrywa to wszystko w obłoczku czarnej, wysokokalorycznej, wędzonej pary. Tea for Two, to niebiańskie zjawisko, objawia się w trzech stanach skupienia. A więc wrzątek lany z wysoka na liście, by te mogły się podczas wstępnego parzenia dobrze natlenić - lotna faza tej cieczy to nie para, to drzewny dym, którym nasiąkła herbata podczas wędzenia, tak gęsty że aż nieprzejrzysty, gryzący umysł w bardzo pobudzający sposób za sprawą bergamotki. potem faza ciekła - sama esencja najciemniejszej z herbat doprawiona ostrością imbiru i cynamonu. Przyjaciółka długich rozmów aż po blady świt, przywoływaczka uśmiechu z głębin oczu, szkło powiększające do zapoznawania się z zakamarkami duszy. I kiedy już prawie kończymy, zostaje już tylko kilka łyków ożywczej gęstości - na dnie kubka osiadł miód, pokruszone gwajakowe drzewo i skręcone jak warkocze dymu, długie i mięsiste fusy, wróżące dobrą przyszłość. Słodycz na języku i w gardle, błogość pod sercem, a głęboko w trzewiach radosne poczucie, że wcieliło się i posmakowało odrobinę Carpe Diem, że to jest właśnie esencja życia.
Olivio Giacobetti, kłaniam Ci się do nóg za najcudowniejszą, optymistyczną interpretację tego jakże wymagającego napoju, tego nośnego, ale trudnego aromatu, jakim w perfumach jest herbata.
Nuty: goryczka, neroli, bergamotka, cynamon, imbir, Lapsang Souchong, anyżek, miód, wanilia, drzewo gwajakowe.
Trwałość: znakomita, kilkanaście godzin.
13.01.2007
Comme des Garcons Kyoto

Kyoto jest słowem - japońskim "tak".
Hai
wypowiedzianym przez skośnooką Marię do żółtoskórego archanioła Gabriela podczas sekretnego zwiastowania za papierową ścianą. Wypowiedzianym ze stuprocentową pewnościa, niezachwianie, z pokorą i narastającą goryczą na skraju gardła i języka. Tak, wie, że czeka ją twardy los. Tak, bez jednego krzyku dziewica przymie w siebie bóstwo, a potem bez jęku je urodzi. Później w pełnym milczeniu będzie patrzeć, jak jej syn dorasta do śmierci. Wreszcie sama cicho skona w niebiańskim spokoju przeszytego na wylot serca.
Maria wszystko to wie. Nie rozumie, rozumieć nie musi.
Opuszcza głowę.
Gdzieś poza światem zapadła klamka, omnipotentna ręka przestawiła zwrotnicę, rozpędzona czasoprzestrzeń wpadła na ginące w mroku tory.
Co powiedziałaś, Mario?
Hai.
Oto ja, służebnica pańska, niech mi sie stanie według twego słowa.
Hai jest krótką chwilą, jest pozarozumowym kaprysem ułomnej istoty, na którą nałożono zbyt wiele. Wydaje się, że proste wnętrze pagody stopniowo je tłumi. To tylko pozory - jego konsekwencje pozostawiaja wyraźne żłobienie na twarzy czasu.
Hai, krótkie tchnienie, niemalże szept, które dotarło do gwiazd. Bezdenna czerń wszechświata patrzy srogo na ziemię: czy dobrze się stało?
Hai, jeden oddech człowieka do dziś przetacza się grzmotem pod wysokim niebem.
Hai, trytowy kamień, który sam stacza bezustannie precyzyjną lawinę zjawisk.
Nuty: kadzidło, olejek cyprysowy, kawa, drewno tekowe, wetiwer, paczula, ambra, nieśmiertelnik, cedr.
10.01.2007
pani osioł i jej żłoby
coraz częściej sprawa dotyczy moich pachnideł. tak, mam przepełnioną szafę, a jednak czasem zupełnie nie wiem, co ubrać.
od paru dni ręka zawisa nad koszykiem z FUP-ami* i zamiast pewnie sięgać do celu, waha się, drży, cofa. przebiera! a nawet zwyczajnie grzebie. myśli w gonitwie potykają się o siebie, czas ucieka, ręka robi się coraz bardziej zmęczona. test korka - nie, to nie to. ten fioletowy poprzednio drapał w gardło, a ten nosiłam ostatnio zbyt często... wreszcie biorę sprawdzonego klasyka, i zraszam się - psik psik - i więcej już nie - bez przekonania. po czym zapominam, że w ogóle coś na sobie mam, o delektowaniu sie zapachem nie ma mowy. że aura nieprzyjazna? może. że wiatr wszystko zwiewa? ale przecież są dni, kiedy wieje jeszcze mocniej, i właśnie wtedy perfumy dwoją sie i troją warstwami jak skłębione chusty, błyskają kolorami, zaskakują zestawieniami nut. nie dziś. nie tego stycznia.
czego mi trzeba? odchudzenia kolekcji czy nowości? chyba jednak tego pierwszego, bo nieobwąchanych zapachów w pudełku z próbkami mam multum, ale jakoś pasja poznawania nowego jest u mnie w uwiądzie. mam nadzieję, że to przejściowe. zreszta jutro czeka mnie uczta, przyjedzie do mnie 5 nowych cudeniek, w tym dwa nieznane. może wyobraźnia się przebudzi.
___________________________
*FUP - Frequently Used Perfumes, CUP w wersji polskiej
6.01.2007
kiedy to się zaczęło?
> Dziewczyny, a ile miałyście lat, jak pusciłyście wodzy;)?
ja miałam 27. właśnie odkryłam allegro, właśnie miałam niewiarygodnie wysokie stypendium i niewielkie wydatki - jak to w akademiku. byłam świeżo upieczoną żoną faceta z dobrą ręką do pieniędzy. cóż było robić?
moje ostatnie przemyślenia doprowadziły mnie do wniosku, że w kwestii wielkości kolekcji tak naprawdę wszystko sprowadza się do wyboru, kim chce się być: osobą po prostu używającą perfum czy też ich kolekcjonerem?
do niedawna myślałam, że chcę być tym pierwszym;
od niedawna, że nie ma sie co oszukiwać, i że zdecydowanie jestem tym drugim!
w czym utwierdził mnie dziś mój małżonek, przywożąc mi ze sklepu świeżo nabytą szafkę na perfumy "bo tam już Ci się kochanie nie mieści".
i dobrze mi z tym, i nie chcę pozbywać się flaszek, które z niekłamaną przyjemnością wyciągam raz - dwa razy w roku... bo liczy się ta przyjemność, a nie częstotliwość jej występowania.
a że gawiedź ma z tego przy okazji radochę - to bardzo dobrze, w końcu żyje się raz, i raz tylko można dać siebie innym - w tej czy innej postaci ;)
5.01.2007
z nowym rokiem nowym krokiem
myślalam nawet o przenosinach na platformę gazety, ale blogger w ostatniej chwili się uratował wprowadzając sensowne apgrejdy, więc na razię zostaję tutaj.
tak jak jest teraz całkiem mi się podoba.
2.01.2007
subiektywny ranking ambrowców
1. Ambre Sultan Serge Lutens - primus inter pares, archetypiczna, pierwotna. zapach falujący, gruby, mięsisty, ciemne sukno skrywające tajemnicę. do tego kosmicznie trwały, otaczający aurą. nowatorskie połączenie z ziołami było śmiałym posunięciem, w tym przypadku genialnym.
2. Prada - zaszczytną drugą pozycję kompozycja Prady zawdzięcza lekkości noszenia. pod tym względem stanowi przeciwieństwo lidera rankingu. duże brawa za połaczenie zmysłowości z przestrzennością, za ten niezobowiązujący, pogodny szal na zimę.
3. Ambre Extreme L'Artisan - ambra surowa, lekko skórzana. bardzo czysta i prawdziwa. bez zbędnych udziwnień, zawijasów, bez niedomówień. doceniam prostotę koncepcji. noszenie jej wciąga.
4. Ambre Russe Perfum d'Empire - zapach z rozległą duszą, przepełnioną bimbrem z opadłych śliwek. potem - jak to w ambrze - słodko, miękko ale i lekko wietrznie, niepokojąco.
5. Scent Costume National - o nim napisałam już wszystko. to, że w tym rankingu jest ledwie piąty wynika z faktu, że jest czymś znacznie więcej niż tylko zapachem ambrowym.
6. Ambre Soie Armani Prive - kiepskie miejsce jest wynikiem wielkich oczekiwań raczej niż słabości kompozycji. niemniej przy lutensowskim ten zapach to zwyczajny cienkusz! jest to ambra wierna ideałowi, pełna światła i przestrzeni - podobnie jak Scent, zresztą o podobieństwie tych dwóch już pisałam - lekko doprawiona owocami, bardzo przyjemna - ale czym usprawiedliwiać jej status w perfumiaskim światku, oraz cenę, zwłaszcza przy tej mizernej trwałości - naprawdę nie wiem.
7. Ambre L'Occitane - ambra zaledwie przyjemna, prosta i szybko znikająca. tak ze skóry jak i z serca. niewiele mogę o niej powiedzieć dobrego.
8. Ambre Narguille Hermessence - poświęciłam jej osobny wpis. wtopa, bo jak inaczej nazwać ambrę bez ambry, za to z jabłuszkami i karmelem? żeby to chociaż się przyjemnie nosiło, ale nie.
niestety nie dane mi było poznać Ambre Passion Laura Mercier, za co należy się kilka bluźnierczych słów Poczcie Polskiej. jej pracownicy zabawiają się w obtłukiwanie młotem kopert bąbelkowych podejrzewanych o cenną zawartość. dzięki temu dostałam pięknie pachnący, już nawet nie mokry papier.