
Trzeba było wiele czasu, by zatrzeć złe wrażenie. W teście ostatniej szansy najpierw dostrzegłam w Nu młode świerkowe gałęzie i kadzidełka z indyjskiego sklepu. Zaakceptowałam jego istnienie. Niedługo później nadarzyła się okazja i po raz pierwszy trzymałam w ręku pełnowymiarowy flakon, nie tester.

NU żyje na mnie bardzo niejednoznacznie.
Z jednej strony jest to zimny, ostry, spopielały, pieprzny i dymny stwór, bujający na wysokościach, trącający skrzydłami ponuro podświetlone obłoki i księżyc, rozdzierający nocną ciszę skowytem. To duch jesieni - tej śmiałej już i zdecydowanej - którą nazywam jesienią w pełnym uwiądzie - z siekącym, zimnym deszczem, huraganowym, przenikliwym wiatrem i rozpaczliwie krótkim dniem. Słońce jest już w strefie wspomnień, łyska od czasu do czasu perłowo-szarą kulą na krańcu świata, by po chwili utonąć w sinych odmętach chmur. Dymy gryzą w gardle, mieszając się z niemal mroźnym już powietrzem. Chłód niesie kardamon w niespotykanej gdzie indziej ilości, pieprz potęguje dreszcze.

W którymś jednak momencie, niepostrzeżenie i miękko, stwór ląduje, zwija skrzydła, pręży gibkie ciało i układa sie w ciepłym miejscu, by jego futro nabrało połysku i gęstości. Wokół leży przesycony zapachem kadzidła ciemnogranatowy aksamit, światło gwiazd srebrzyście szroni się na grubej fakturze materiału. Skowyt jest już tylko wspomnieniem, drapaniem w gardle, zmysłowa chrypką, która przyjemnie byłoby zwilżyć łykiem dobrego alkoholu.
Panuje atmosfera zmysłowości, tajemnicy, magicznego snu.
Nuty: bergamotka, kardamon, dzika orchidea, czarny pieprz, kadzidło, nuty drzewne, przyprawy, wetiwer.
Nu tworzy dziwną trójcę podobieństw - z jednej strony z Dune, z innej z Kingdom, a gdyby dopuścić do tego układu M7, to wychodzi z tego całkiem ciekawy, acz nieco perwersyjny czworokąt.