19.06.2006

Annick Goutal Eau du Fier

Nuty: chińska, czarna herbata (w typie Lapsang Souchong), gożdziki, wędzona kora brzozy, gorzka pomarańcza, osmantus, kwiat solny (?).

Eau de Fier... skojarzenie jest błyskawiczne i jednoznaczne - pachnie jak zaplecza domów rybaków w Sopocie. Smołowane łodzie, cieżkie, stalowe liny na których przejmująco gra wiatr, stare sieci rozwieszone między palikami jak prace zmęczonego pająka, kryte papą dachy niskich, zakopconych domków, zapadających się w mokry piasek wśród rozpaczliwych pisków mew. Przeżarte solą deski, no i przede wszystkim stół ze wszelkiej maści wędzonymi rybami - od różowych dzwonków łososia po stalowo-czarne brzuchy obłych węgorzy. Ktoś niewidoczny przeciął już cytrynę, jej sokiem będzie chciał ożywić białe mięso. Gorzki smak dymu na pograniczu języka i gardła, ulatująca słodycz napromieniowanej słońcem wydmy, na której już kolejny sezon nieśmiało próbuje urosnąć sosna, trochę dalej na brzegu martwy ptak współczująco lizany falami. Smutny, nostalgiczny zapach znoju, uciekającego w skłębione niebo ciepła, tęsknoty i rozpaczy.
Pod tym wszystkim, głęboko - ożywcza i gorąca czarna herbata, skarb zmęczonych ludzi. Taka iskra ukojenia na zakończenie dnia.
Zapachy kojarzące mi się z morzem wydają mi się jakoś przeklęte, wypełnione po brzegi nienajweselszym, w najlepszym razie nieznanym przeznaczeniem. To samo jest z Nevegarem, podobnie - choć nie aż tak szaro - z Dune.

Brak komentarzy: