- stworzenie kiepskiego sequela z kiepskiego „klasyka” (od razu przepraszam wszystich fanów zapachów uznawanych przeze mnie za kiepskie, uznajmy że do tej kategorii wchodzą też wszystkie "średnie)
- stworzenie kiepskiego sequela z dobrego „klasyka”
- stworzenie dobrego sequela z dobrego „klasyka”
- stworzenie dobrego sequela z kiepskiego „klasyka”.
Kategoria pierwsza jest najpełniejsza, ponieważ zapachy, które warto w taki sposób odświeżać, to najczęściej tak zwane bestsellery, przeboje skomponowane na potrzeby szerokiej publiczności, a więc najczęściej nijakie (oczywiście zdarzają się perełki, ale nie o nich tu). Pierwszym przykładem jaki przychodzi mi do głowy jest Miracle Lancome i jego liczne mutacje, w których ciężko się już połapać (oprócz modyfikacji polegających na podrasowaniu nut zapachowych i zmianie wyglądu zewnętrznego zdarzają się też edycje, w których inna jest jedynie butelka i zmodyfikowana nazwa Miracle). Inny kiepski sequel to Red Delicious DKNY – druga i oby ostatnia połówka niezbyt udanego nowojorskiego jabłka.
Drugi scenariusz jest również dość prawdopodobny i niestety chyba najsmutniejszy – mnie boli, kiedy z czegoś kojarzącego się niezwykle pozytywnie wydobywa się paskudę, odziera się zapach z czaru i przemiłych wspomnień. Myślę tu oczywiście o limitowankach Escady, tych z początków tej tradycji właściwie nie znam lub nie pamiętam – poza jedną. Que Viva Escada, była moja w wakacje 1997 roku i spędziłyśmy razem cudowne chwile. A potem rozpoczął się zjazd po równi pochyłej. Lily Chic – okropieństwo, ale przynajmniej jakieś takie charakterystyczne. A później nastąpiło szaleństwo w postaci serii Sexy Grafitti – Island Kiss – Ibiza Hippie – Rockin’Rio – Pacyfic Paradise. Nie pamiętam, kto pierwszy wystąpił z koncepcją, że Escada ma duży gar pełen rozpuszczonych landryn i co roku limitowanki są napełniane właśnie w nim, oczywiście po wcześniejszej niezbędnej acz kosmetycznej raczej modyfikacji tajemniczego płynu w piekielnym kotle... Po latach koncepcja wydaje się coraz bardziej słuszna. No broni się sama po prostu. Ciekawe, na ile tego gara starczy, mam nadzieję, że jak najkrócej.
Dobre z dobrego to już rzadkość. Niełatwo zrobić coś, co nie będzie takie jak oryginał, ale w sposób oczywisty będzie do niego nawiązywać, wnosząc dodatkowo coś nowego, i do tego jeszcze będzie miało w sobie to „coś”, co sprawia, że zapach się zapamiętuje. O jednym z takich cudów już w blogu pisałam – to Shalimar i jego młodsza siostra Light. Dobre są reinterpretacje klasycznych Hermesów: Rouge, Caleche, 24 Faubourg... Hot Couture w wersji EdT z akcentem położonym na maliny, bez dymności EdP.
Ostatnia kategoria jest dla mnie trochę niejednoznaczna. Tu niekoniecznie chodzi o to, że klasyk był kiepski, a raczej o to, że dziecko przerosło rodzica. Tak jest w przypadku Allure i Allure Sensuelle – ten drugi mnie zachwycił, podczas gdy pierwszy przerażał, przynosił pecha. Najbardziej pasuje mi tu para Addict-Addict Eau Fraiche. Klasyka nie cierpiałam, do czasu poznania odświeżonej wody – jej urok jest tak silny, że opromienił nawet starszego brata, którego dzięki Eau Fraiche doceniłam i polubiłam. Co ciekawe Addict należy również do drugiej kategorii – z niezłego klasyka stworzono bowiem Addict 2, który z pierwszą wersją nie ma chyba nic wspólnego poza nazwą.
Kusi nie jeszcze dorzucić do tej logicznej klasyfikacji coś, co logiczne absolutnie nie jest, a mianowicie prequel. To co jest możliwe w kinie, w świecie zapachów wydaje się nie do pomyślenia, a jednak... nie mogę przestać myśleć o niektórych zapachach jako o rzeczywistych ojcach i matkach gatunku. Nie mam wątpliwości, że Chaos jest (a raczej był) prequelem do Black Casmere, i tu chronologia jest zachowana. Ale już w wypadku Prady – nie, bo to właśnie wersja „Intense” powstała równolegle z Pradą klasyczną, ale marketingowo pozostająca w jej cieniu, wydaje mi się prawdziwą podstawą, początkiem, korzeniem tej linii.
Ciekawie tez wypada eksperyment z patrzeniem na linie zapachów w perspektywy czasu. Jak to ładnie ujęła Taje - taka retrospektywa zapachowa a rebours. I znów pojawia się Que Viva Escada, która w 1997 roku była po prostu uroczą, radosną limitowanką, a po latach jest czymś znacznie więcej. Nie tylko można ją podziwiać na tle nieudacznych młodszych sióstr, z odległości kilku lat rozumiem ją też jako niepokojące preludium do tego, co nastąpiło później. OdbiórAngela również zmienia się, kiedy spojrzeć na niego poprzez kwiatowe wersje. Dla mnie nagle zrobił się mniej straszny.