30.10.2005

I znów - jako że utrzymuje mnie wstrętny kapitalista ;) - przez parę dni mnie nie będzie. Ale wrócę! Mam dużo do napisania :)

Anioł Cierpliwy

Czy jest taka strona o perfumach, na której nie byłoby słowa o Angel TM? Ciężko sobie wyobrazić, że ktoś mógłby pominąć klasyka. I ja się nie wyłamię.
Wiele razy pisałam o moim pierwszym z Nim spotkaniu - byłam wtedy pierwszy raz w Lyonie. Obce miasto, ja za granicami mocno siermiężnej jeszcze RP bodaj drugi raz. Listopad, na szczęście francuski, ale i tak ponury. Perfumeria wydawała mi się miejscem nie z tego świata, tyle flakonów, tyle światła! Własnie błękitną gwiazdę wzięłam z zaciekawieniem do ręki - była inna niż wszystko. Mgła z atomizera wylądowała na nadgarstku dość obficie. A po pięciu minutach chciałam zdrapać ją z ręki, jeśli trzeba to ze skórą, tak przerażające było to, co czułam. Łzy w oczach, roztrzęsienie, dławiące uczucie strachu w gardle. To wtedy pierwszy raz poczułam zapach śmierci. I przez kolejnych kilka lat uciekałam przed nim, robiłam uniki - cały czas pastwiąc się nad nim w recenzjach, tępiąc go wszelkimi możliwymi środkami, żeby wreszcie przestać obawiać się zagrożenia, które przecież mogło nadejść w każdej chwili, z każdej strony.
W pewnym momencie swojego życia poczułam się na tyle silna, żeby znów się z nim zmierzyć. Rezultat tej konfrontacji rozczarował mnie (jak wszystko niemal w świecie perfum na przestrzeni ostatnich kilku lat) - spodziewałam się kolejnej eksplozji obrzydzenia, albo - bo niezbadane są drogi Królestwa Olfaktorii - krańcowego uwielbienia! Tymczasem nie czułam nic poza letnią akceptacją - stąpającą po wąskim gzymsie niedowierzania, ale jednak. Tamtego dnia przestałam się bać.
Kolejne testy były koniecznością - porównałam Angela z Lolita Lempicką w wersji EdP, i ku mojemu zdumieniu Anioł wygrał wyraźnie. Byłam zaskoczona, bo wcześniej ceniłam Lolitę, a przy Aniele wylazła z Niej cała płaskość i barbie'owatość, a ów słynny fiolet okazał się mdłym różem sprytnie zamaskowanym niebieskością. Taaak, przy błękicie gwiazdy Lolita wyraźnie straciła na tajemniczości.
I tak, krok po kroku, oswoiłam potwora. Choc bardziej adekwatne wydaje mi się określenie go jako demona, czy ducha.
Piszę, że to ja go obłaskawiłam, ale może to on cierpliwie mnie wzywał przez te lata?
Niedawno od mojej perfumowej przyjaciółki dostałam malutki balsam do ciała - tak na spróbowanie - i poczułam się w nim na tyle słodko, że zechciałam mieć gwiazdkę dla siebie. Maleńką, ale pełną niebiańskiej esencji. Potem z nieba spadła mi druga... i tak to sie toczy. Tak dziwnie się plecie w moim zapachowym życiu. Bo to pewnie wcale nie jest koniec tej historii - przecież Anioł jeszcze nie raz poruszy skrzydłami.

17.10.2005

przerwa

Nie będzie mnie w Gdańsku do piątku, więc być może będzie tu przez parę dni cicho.
Tymczasem :)

15.10.2005

Wcale nie JaśniePani

Wczoraj robiłam ostateczny test My Queen. Ostateczny test tym się różni od testów zwykłych, że po nim mam już w miarę przemyślaną i utrwaloną opinię o perfumach, która skutkuje bądź zakupem zapachu, bądź też odłożeniem go na mentalną półeczkę z napisem: sprawdzone i zaniechane :)
Od razu napiszę, że My Queen poszło tą druga drogą.
Pierwszy test nie pozostawił wątpliwości, że musza nastąpić kolejne, co na tle tegojesiennych nowości w stylu Promesse i tak można poczytać za sukces. I tak pracowicie łaziłam do perfumerii, psikałam nadgarstek (nie lubię pisać tego słowa, jest taaakie długie i skomplikowane! ma ktoś jakiś wymiennik?), w końcu przy pierwszej nadarzającej się okazji wysępiłam próbkę, która starczyła na dwa pełne dni noszenia. Wczoraj zlałam się Królową do pępka (jak to uroczo określa mój perfumowy przyjaciel Kuba) i z pełną uwagą oddałam się eksperymentowi.Oto wyniki...
Pierwsze wrażenie: najbardziej awangardowa z jesiennych nowości 2005 - słodko-gorzki, otwarty, no i wreszcie choć troche niejadalny zapach. W pierwszej chwili bardzo mi się spodobał początek - jest pełen roślinnego, ziołowego soku, ale nie przejrzystego (jak w Addict Eau Fraiche) tylko takiego mleczka z nutą zieloności, podkręconego czymś słodkim i lekko ostrym - to zdaje się cedr! Przez pierwsze parę minut czuję też ożywczy powiew mięty, ładnie komponujący się z tym "ziołowym mlekiem". Potem - przy pierwszym teście - My Queen zaczęła mi coraz bardziej przypominać niejaką Lolitę Lempicką - wydawało się, że na mojej skórze będzie to jej bogatsza, głębsza, bardziej pikantna, przestrzenna wersja. Skąd skojarzenie z Lolitą? Słowo honoru, że czułam w My Queen anyż, bardzo świeży i niesłodki - którego jednak w składzie nie ujawniono. Teraz myślę, że to wcale nie anyż, ani lukrecja, tylko fiołek parmeński. I to właśnie ów dość niestetyt mdły fiołek jest dominującym składnikiem tej kompozycji, jak dla mnie dominującym zdecydowanie za bardzo. Co gorsza towarzyszy mu wanilia z gatunku, którego nie lubię - ostra, naga, syntetycznawa, rafinowana, coś jak cukier kryształ biały (podczas gdy z dużo lepszym skutkiem mógłby to być brązowy cukier w dużych, nieregularnych bryłkach). W rezultacie zapach jest dla mnie nieco za płaski, za mało wibrujący, za mało migotliwy, taki przetrwalnikowy trochę - ale wciąż ciekawy. Wyczuwam w nim przenikanie się dwóch nieprzystających światów: z jednej strony ten fiołek - przypomina rzeczywicie (zgodnie z konceptem perfum) marzenie senne, bajkę, wróżkę, jest taki odrealniony, trochę narkotyzujący... z drugiej ta trochę drapiąca gardło wanilia, płaskość i trwałość fiołka w otoczeniu bukiecika białych kwiatów sprawiają, że Królowa jest, jeśli nie cyberpunkową to przynajmniej futurystyczną władczynią, ostrą, posągową. Jak przystało na koronowaną głowę nie wtapia się w osobowość, tylko trwa sobie obecna, obok.
Kiedy przeczytałam dokładnie skład, pojawiło mi się więcej zastrzeżeń, bo gdzie podziały się... Heliotrop? Chyba gdzieś głęboko ukryty, albo mocno z czymś zmieszany, bo kompletnie nie czuję tego mydłka, a przecież łatwo go wychwytuję...
A kwiat pomarańczy? Piżmo? Puder???
Musiały się biedaki ukryć w jakimś zakamarku, uciekły przed wyżej opisaną tyranizującą parką.

Na koniec cytat z http://www.wwd.com
"It is a floral Oriental developed by Anne Flipo and Dominique Ropion of International Flavors & Fragrances — with an unusual formula. The structure of the scent has four facets, dubbed Marvelous, Dazzling, Mysterious and Intoxicating. Each facet, portrayed as individual layers of a woman's personality, radiates from a common heart and shared base.

Marvelous is designed to open with the "innocent, warm and tender" feeling of childhood, Roos said, with notes of Parma violet and sweet almond. Dazzling is meant to be illuminating with orange blossom absolute fused with white musk and heliotrope in a powdery and luminous bouquet of white flowers. The formula then turns more feminine, sweet and intimate with the Mysterious facet, consisting of patchouli, cedar and vetiver. As the name implies, Intoxicating is meant to be charming and bewitching with Florentine iris and vanilla."

Wygląda na to, że na mnie Królowa w ogóle nie ukazuje swojej olśniewającej strony. Zdecydowanie wolę jej Królestwo niż nią samą.

Navegar

Nuty: czerwony pieprz, imbir, limetka, rum, czarny pieprz, kadzidło, anyż, jałowiec, cedr, drzewo gwajakowe.

Miałam parę kropel we fiolce, a jako że wspomnienia ulotne, szybciutko zapisałam. Navegar to chyba podniebny podróżnik - jest kruchy, chrupki, łamliwy, pikantny a jednocześnie lekko zmrożony. Piękne otwarcie, jakbym przełamywała nieznany owoc. Człowiek raczej się nie zagubi w nim bez pamięci, ale też nie dotrze w żadne sensowne miejsce. Ot, wietrzna, rozgwieżdżona noc na Wielkim Zachodnim Oceanie, mała łupina rzucana falami, zgubiony kompas, tęskniący za Elfami wysłannik kluczący bez nadzei między mirażowymi wyspami. Zapach bardzo ulotny, po paru godzinach nie czuję nawet cienia. Chciałabym jednak mieć go więcej, móc często słyszeć miękki trzask przełamywanego owocu tęsknoty.

4.10.2005

Komentarze

Okazuje się, że nie trzeba wcale być zarejestrowanym, żeby komentować tego bloga - wystarczyło pogrzebać w opcjach... zapraszam do pisania!

To nie jest to, co myślicie! :D

Nalepka głosi, iz zawartością jest spirytus salicylowy... Pozory! Ciecz w butelczynie jest znacznie bardziej szlachetnego sortu, choć alkohol stanowi istotną jej część :) W takim bowiem nietypowym pojemniku otrzymałam swoją "część" wylicytowanego na allegro "Intrusion" Oscara de la Renty. Wygląda niczym odlotowy niszowiec, n'est pas? Aż żal mi było to przelewać do odpachnionego flakonu po Eau de Dolce Vita.
Fota Intusion w nowym ubranku - jutro :)