22.11.2005

Shalimar

Chcę napisac parę słów o Shalimar i jego dużo młodszym bracie - Shalimar Light. Dlaczego? Po pierwsze: mało jest zapachów, które po tak długim okresie życia mają jeszcze siłę istnieć - a ten nie dość że jest, to w dodatku ma się wyśmienicie, i jestem pewna, że przeżyje 95% obecnych sephorowych top-sellersów! Po drugie: to znakomity zapach, jak to ktoś trafnie na wizażu określił - bezczasowy, bo ząb czasu nie robi mu żadnej krzywdy, tylko bezskutecznie stara sie go chwycić i tępi się na nim, i ta nieudolność w moich oczach wręcz podkreśla Shalimarową szlachetność i wyrafinowanie - 80 lat temu świat był naprawdę inny, a jednak są takie pachnące wysepki przeszłości, które ciągle potrafią zachwycić nas, wysmakowanych, 21-wiecznych perfumaniaków, i taką właśnie wyspą wyłaniającą się z morza codziennych świeżaków, wtórnych orientów i tchnących myszą dioromutantów jest Shalimar. Po trzecie wreszcie - Shalimar ma znamienite rodzeństwo (coś ostatnio lubuję się w rodzinnych koneksjach ;) ) - rzadko zdarza się, aby wersja Light jakiegokolwiek klasyka dorastała mu choćby do pięt - tu jednak mamy do czynienia z osobnikiem może zupełnie innym, oczywiście dużo młodszym , ale jednak podobnego formatu.
Klasyk wita mnie z nadgarstka nutą garbarni - bo nie jest to jeszcze gotowa skóra, to dopiero z lekka odrażający, natarty olejkami półprodukt, któremu nawet nie śniło się o pokrewieństwie z Daim Blond. Mistrzowska ręka twórcy szybko jednak zaokrągla tę zawiesistą, burzową chmurę czymś miekkim i tłustym, co wygląda trochę jak heliotrop, a trochę jak śmietanka. Zza chmury od początku prześwitują promienne cytrusy, z niezastąpioną, klasyczną bergamotką na czele oraz zdecydowanie orzeźwiającą cytryną w ariergardzie. W tle jeży sie cedr. I taki jest początek - nieco ostry, kłujący, a jednocześnie już obiecujący kobiercową miękkość serca. Shalimar przeistacza się w zapach gorzkawy, zdecydowanie mroczny, który mimo skórzanych, surowych nut podąża konsekwentnie w stronę słodyczy. Równowagę osiąga dzięki tonce i wanilii, nosicielom łagodności. Z czasem coraz bardziej przypomina miękki, skórzasty, mięsiesty i gruby aksamit. Samo się myśli, że żywy :)
Kiedyś napisałam: "Końcówka - dodam, że długa, bo zapach trwa na ubraniu nawet po trzech dniach - jest najlepsza: słodka, zniewalająca, przytulna i rozkoszna. Cała mam ochotę się w niej nurzać" - i musze to podtrzymać, z małym dopiskiem: trzeba uważać, gdyż pod grubą warstą ciemnego materiału wciąż czai się wręcz bestialski akord skórzany - gdy ciepło chuchnę na skórę, wręcz mnie zatyka. Myślisz, że obłaskawiłeś drapieżnika? Nic bardziej błędnego. On chce, żebyś tak myślała... A w głowie coś szepcze: ogrzej go!niech pokaże pazur! niech warknie na ciebie! Klasa.
Co innego Shalimar Light: technika pozwoliła człowiekowi lat dziewięćdziesiątych i późniejszych produkować najrozmaitsze hybrydy - zapach człowieka, zwierzęcia, rośliny, robota, przedmiotu... Nie umiem jednoznacznie wpisać lekkiej wersji do jakiegoś królestwa czy porządku, jest na to zbyt abstrakcyjny. Na uwagę zasługuje fakt, że Mathilde Laurent udało się w nim wiernie odtworzyć piramidę klasyka, bez wpadnięcia w pułapkę kopiowania zapachu. Tu rzeczywiście - jak rzadko - można mówić o nowoczesnej reinterpretacji. Tak więc w głowie mamy wyraźną nutę cytrusową: skórkę pomarańczy, olejek z tej skórki, a chyba nawet z cytrynowej. Zapach jest znacznie bardziej łagodny, delikatny i jaśniejszy niż klasyk, to nie chmura olejków, to leciutki areozol na błękicie czystego powietrza. Skojarzenie z barwą flakonu jest nieuniknione... Jednocześnie Light ma wyraźniej zaznaczone krawędzie, to nie ciemne plamy koloru czynione grubym pędzlem, to raczej kąty proste nowoczesnej architektury. Słodycz jest tu także ostrzejsza, wyrazistsza, na pierwszym planie, jak biała wata cukrowa na patyku. Zapach dużo prostszy, mniej złożony (co nie oznacza, że gorszy), przez co przejrzystszy, dużo delikatniejszy, słodszy, no i zdecydowanie mniej w nim tej niebezpiecznej skóry, choć część zwierzęcości udało się uratować dzięki bazowej ambrze.
Życzę sobie więcej tak udanych wariacji na temat klasyków, choć być może tajemnica powodzenia zapachowych sequeli tkwi właśnie w klasykach - z nieudanego i boski Serge nie ukapie nic godnego uwagi.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Pięknie piszesz o shalimar, zresztą zawsze ładnie i trafnie, moim zdaniem opisujesz.
Myślisz, że shalimar light można użyć do pracy w biurze?
Pozdrawiam ant