29.01.2007

L'Artisan Passage d'Enfer

Czyli przejście przez piekło. Zdecydowanie - przejście, a nie jakieś złowieszcze bramy, za którymi kryje się mroczna tajemnica. Metafizyczne przejście przez piekło, a wędrowiec z jasno określonym celem, świecącym niczym latarnia u kresu jego drogi. Latarnia nie jest jednak orężem ni tarczą, wędrowiec jest nagi, ma do wykonania misję i musi polegać sam na sobie. Piekło nie jest przyjaznym miejscem. Jest zdradzieckie. Przejście jest więc wyzwaniem. Od samego wejścia każdy krok może okazać się błędnym i prowadzić do lepkiej, owadziej pułapki. Stąpać więc trzeba ostrożnie, ekwilibrystycznie. Ten krok, ten rytm przekłada się na całe ciało. Oddech powinien być niespieszny i skupiony, bo płuca bardzo powoli adaptują się do odmiennej mieszanki gazów. Pobierać powietrze należy powoli, niemal po molekule, po dwadzieścia sekund na wdech - wtedy piekielne przejście nie zatyka, nie dusi, nie zalewa fekaliami, nie batoży płuc kwaśnym odorem siarki - lecz delikatnie pieści zmysły kadzidłem, pobudza cytrynowymi źdźbłami traw, krzepi mocą ziół, poparzone stopy chłodzi mokrym podłożem. Tylko w ten sposób posłany może uświadomić sobie ochronną moc otaczających go skrycie niewinnych lilii.
Passage d'Enfer nie można wąchać, trzeba mu dać wlecieć w nozdrza samemu. Kiełkuje wtedy dociekliwie nieziemskiej urody pędem biegnącym do samego pnia mózgu, gdzie zapala jasne światło - nadoptyczny blask widziany oczami umierającego.
Zapach przejmująco przewietrzony - mimo nasycenia, uroczyście uduchowiony - mimo grozy, z bardzo niehollywoodzkim happy endem.

Brak komentarzy: